sobota, 21 marca 2015

Epilog

Często zbaczamy z dobrej drogi, by później, po niezwykle mozolnej przeprawie, wreszcie stanąć na rozwidleniu prowadzącym w odpowiednią stronę. Wtedy właśnie wystarczy wybrać. Pozornie łatwa czynność, która mimo wszystko potrafi przynieść wiele cierpienia komuś innemu, osobie zupełnie postronnej. Evelis była jednak pewna, że podjęła właściwą decyzję.
Zacisze małego domku w Camas, płomienie ognia liżące metalowe ściany kominka i rodzinna atmosfera udzielająca się wszystkim podczas kolejnych już świąt Bożego Narodzenia. Blondynka mocno przytuliła się do ramienia narzeczonego, gdy złapał pudełko podane przez jego sześcioletnią córkę. Uśmiechnęła się pod nosem widząc siedzącą naprzeciw Miriam. Od roku były najlepszymi przyjaciółkami. Zwierzały się sobie, wspierały wzajemnie, często rozmawiały przez telefon doprowadzając tym samym własnych partnerów do szału. Starsza Ramos poznała bowiem dobrze wszystkim znanego piłkarza Sevilli, który od jakiegoś czasu wszedł w szeregi tej szalonej spółki. Grzesiek, choć nikt prócz Sergio nie potrafił poprawnie wymówić jego imienia i nazwiska, okazał się idealną partią dla zranionej po stracie Hiszpanki. Niedługo trwał okres oczekiwania na ich związek. Dwa tygodnie i po sprawie. Wszyscy początkowo myśleli, że to nie wypali. Nie będzie podstawą nowej, szczęśliwej rodziny. A tymczasem ponownie siedzieli razem przy stole, czekając, aż dziewczynka rozda rozłożone pod choinką paczki. Stoper z wdzięcznością uśmiechnął się, kiedy pomogła odpakować prezent juniora. Chłopiec pałał energią, a odkąd nauczył się chodzić, trzeba było pilnować go na każdym kroku. Nic, tylko grałby w piłkę.
- Jak się podoba? - spytał Jesé, czule całując policzek blondynki.
- Wspaniałe, tylko... ja nie postarałam się tak bardzo - westchnęła patrząc na maleńką pozytywkę odgrywającą hymn Królewskich. Nigdy nie myślała, że dostanie coś równie wzruszającego.
- Liczy się pamięć.
- Zgodzę się. Jednak mógłbyś przyspieszyć z tym otwieraniem.
Zaśmiał się, płynnym ruchem rozrywając papier. Andaluzyjka wzięła głębszy oddech, wycierając spocone od nadmiaru emocji dłonie w ciemny materiał dopasowanej sukienki. Bała się. Czuła cholerny strach przed reakcją napastnika na przedmiot znajdujący się wewnątrz maleńkiej paczki.
- Za to z pakowaniem przeszłaś samą siebie - zawtórował, siłując się z zaklejonym wieczkiem pudełka.
- Trzeba trzymać w napięciu.
Miała dziwne wrażenie, że dotyczy ono bardziej jej, niż zafascynowanego piłkarza.
Zacisnęła oczy. Z powodów znanych tylko jej nie chciała widzieć miny narzeczonego. On za to zmarszczył brwi wyciągając podłużny przedmiot. Zachłysnął się powietrzem uświadamiając sobie powagę sytuacji. Z jego oczu momentalnie popłynęły łzy. Zacisnął palce na plastiku dając motylom w żołądku możliwość rozwinięcia skrzydeł. To było zdecydowanie zbyt piękne.
- Czy my naprawdę...
- Tak Jesé.
Uśmiechnął się, odkładając test ciążowy z pozytywnym wynikiem. Położył dłoń na zaróżowionym policzku blondynki, po czym delikatnie pocałował jej usta. Wreszcie zasmakował tego prawdziwego szczęścia. Niepohamowanej radości z powodu przyszłego rodzicielstwa. Tym razem z odpowiednią dziewczyną. Kobietą marzeń.
- Tato, coś się stało?
Daniela położyła rękę na ramieniu mężczyzny, niepewnie marszcząc brwi.
- Daj im spokój kochanie. Po prostu doczekałaś się swojej siostrzyczki - westchnęła Miriam, ze śmiechem kręcąc głową.
Stoper prychnął przeczesując palcami ciemne włoski juniora.
- Raczej braciszka.
Dla przyszłych rodziców płeć liczyła się akurat najmniej. Cieszyli się bowiem z możliwości, którą dawało im życie. Z bycia razem. Na zawsze. Bo skrzętnie wierzyli, że po śmierci istnieje jakaś droga. I pokonają ją wspólnie, trzymając się za ręce, z dzieckiem w koszulce Realu Madryt całym sercem dopingującym tatę podczas meczy.
Już nigdy nie będą sami. Wreszcie stali się prawdziwą, pełną radości rodziną.
_______________
Nie wierzę, że to już koniec. Po prostu w to nie wierzę. Pamiętam jak dodawałam prolog przed świętami, bo coś mnie palnęło. Jak zmieniłam bohatera kilka minut po napisaniu pierwszego rozdziału. A teraz dodaję epilog, po którym nie będzie nic więcej. Szkoda, bo polubiłam to opowiadanie. Pierwsze o Realu, pierwsze, w którym mogłam wcisnąć Sergio <3 Dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca. To wiele dla mnie znaczy. Dziękuję też za każdy pozostawiony komentarz, ponieważ dał mi on motywację do dalszego pisania. Wiecie pewnie, że skoro to opowiadanie się skończyło, na jego miejsce wejdzie inne... Tak, postanowiłam, że to będzie Aaron :') Zapraszam! Także na inne moje blogi!
ISCO I MARC BARTRA
Jeszcze raz dziękuję. Nie mówię żegnajcie, bo mimo wszystko możecie mnie znaleźć gdzie indziej. Tak więc po prostu do zobaczenia! :')

sobota, 14 marca 2015

Rozdział X

Trzeba czasami pomyśleć, jak wiele tracimy patrząc w przyszłość z zamkniętymi ze strachu oczami.
Blondynka schowała ręce w kieszeniach kurtki delikatnie wzdychając. Każdy kolejny krok stawiała z coraz to większą niepewnością. Nie miała pojęcia, jak zacząć. Co powiedzieć. Czy zaraz po tym od razu zniknąć między drzewami, by uniknąć bólu. Dlatego siedziała cicho idąc przed siebie. Uścisk w żołądku wcale nie chciał zelżeć utwierdzając ją w podjętej przez siebie decyzji. Tak bardzo pragnęła mieć to wszystko za sobą... Szkoda tylko, że najpierw trzeba taką rozmowę odbyć, by móc wreszcie zapomnieć o wszystkich problemach targających życiem.
Westchnęła delikatnie, bawiąc się pierścionkiem. Już za moment miał zniknąć z jej dłoni. Może nie na długo, a może na zawsze. Nie wiedziała, jaką decyzję w sprawie ich związku podejmie Jesé. Miała jedynie nadzieję, że już zawsze będą razem i nic nie będzie w stanie ich rozdzielić. Nawet tak pozornie częsty czynnik, jak śmierć. W końcu są tymi szczęśliwie potraktowanymi przez los. Jednymi z niewielu, którym udało się odnaleźć prawdziwą, odwzajemnioną miłość. Uczucie dające szczęście, spełnienie, a nie jak w wielu przypadkach fale przeszywającego bólu. Uśmiechnęła się lekko. Dokładnie tego jej było trzeba. Zadowolenia, radości.
Zagapiła się i z piskiem niemal upadła na zamarzniętą glebę. Bezcenną pomocą wykazał się w tym przypadku Meksykanin łapiący jej kruche ciało w dosłownie ostatniej chwili. Spojrzał prosto w niebieskie tęczówki i już wiedział, co zaraz usłyszy. Nie spodobało mu się to. Z bólem postawił dziewczynę na nogi ociągając się ze zdjęciem dłoni leżących na jej talii. Przysunął się delikatnie, by ten ostatni raz móc napawać się jej bliskością. Zaraz miał ją stracić. Już się o tym przekonał.
- Javier...
Zagryzł dolną wargę zaciskając piekące powieki. Przełknął ślinę głośno wypuszczając powietrze, czemu towarzyszyły kłęby pary wodnej unoszącej się w powietrzu.
- Wiem, co chcesz mi powiedzieć.
Zmarszczyła delikatnie brwi. Z niewiadomych powodów w jej oczach zagościły łzy. Kompletnie nie wiedziała, jakiego rodzaju uczucia wyrażają. Przecież pragnęła tego rozstania!
- To znaczy?
Zawahał się lekko przenosząc ciężar ciała z lewej na prawą nogę. Najchętniej cofnąłby się w czasie i nie dopuścił do wyjazdu w to miejsce. Ale z drugiej strony... naprawdę ją kochał. A kochać, znaczy pragnąć szczęścia tej drugiej osoby. Jeśli piłkarz jej je daje, nie ma raczej nic do gadania.
- Z nami koniec, prawda?
Jego serce niemal pękło na pół.
- Nie chciałam, żebyś dowiedział się o tym w taki sposób.
- Ale w jaki? Po prostu twoje zachowanie uświadomiło mi parę faktów.
Wymusił uśmiech, który w żadnym ze stu procentów nie był choć trochę prawdziwy.
- Przepraszam - szepnęła przytulając się do niego. - Bardzo mocno Cię za to przepraszam.
Pogładził ją uspokajająco po plecach.
- Nawet nie masz za co. Czasami tak się dzieje.
Nie mogła się nie zgodzić z twierdzeniem, że nagle jej umysł opanowała nieopisana ulga. Cieszyła się, że ta sprawa dostała takiego obrotu. Bez kłótni. Zbędnych sporów czy niepotrzebnych zgrzytów. Chociaż Javier miał do tego jak największe prawo, umiał rozpoznać dobro niesione przez miłość. Jeśli ktoś jej nie odwzajemnia, to znaczy, że nigdy nie był Ci pisany.
Blondynka nie umiała tak po prostu się odsunąć. Skrzętnie czekała, aż on zrobi to pierwszy. Tak się jednak nie stało. Stali w uścisku kilka minut, napawając się ogarniającą ich ciszą. Te chwile wypełniały pustkę w sercu szatyna, zapełnianą jej dotykiem. Czymś, co zaraz miał stracić już na zawsze. Mocniej ścisnął ramiona dławiąc się łzami, które jednak nigdy nie znalazły ujścia. Dziewczyna bowiem zebrała potrzebną odwagę robiąc krok w tył. Z uśmiechem podniosła głowę ukazując uroczo zarumienione policzki. Zachęcającym gestem wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Nie wiedział, o co chodzi.
- To chyba Twoje.
Rozsunęła palce ukazując dwa, wykonane ze srebra przedmioty. Pierścionek zaręczynowy i znaną nam doskonale przywieszkę na krótkim łańcuszku. Oblizał wargi nieznacznie, kolejny raz opanowując atak panicznego płaczu. Czemu to wszystko tak cholernie boli? Nie poddał się jednak. Ujął rzecz tworzącą z nich parę gotową do ślubu, obejrzał ją dokładnie i schował do kieszeni, po czym ze smutkiem unosząc kąciki ust spojrzał prosto w błękitne tęczówki.
- Zatrzymaj ją - odparł, delikatnie zaciskając palce Andaluzyjki na ślicznie wygrawerowanej przywieszce. - Może przypomni Ci kiedyś o mnie jednocześnie mówiąc, że należysz do niego.
Pokiwała głową momentalnie ścierając spływającą po policzku łzę. Tego się nie spodziewała.
- Dziękuję Ci.
Tym razem uśmiechnął się naprawdę szczerze.
- A w ciężkich chwilach pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Zawsze! - stwierdził, ponownie ją przytulając. Nie sprzeciwiała się. Pragnęła ich przyjaźni. Dążyła do tego. I na całe szczęście udało jej się osiągnąć pożądany efekt. - Nigdy nie przestanę Cię kochać.
Przełknęła ślinę zaciskając palce na materiale jego kurtki.
- Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego.
Odsunął się ze śmiechem, zaraz przeczesując włosy palcami. Miał nadzieję, że ten gest odeprze go od głupiego pomysłu, jakim był ostatni pocałunek.
- Daj spokój i uciekaj do niego. Obyście byli razem szczęśliwi.
Evelis rozjarzyła się w radości mocno ściskając srebrną przywieszkę w dłoni. Zdecydowanie będzie jednym z więcej znaczących dla niej przedmiotów. Już wtedy o tym wiedziała.
- Jesteś wspaniałym facetem. Dziewczyna, która się z tobą zwiąże będzie miała cholerne szczęście.
To stwierdzenie było szczerą prawdą, która na zawsze zawisła między nimi. Od tamtego momentu stali się znajomymi. Cała reszta przestała ich łączyć.

***

Z uśmiechem mocniej wtuliła się w tors napastnika Królewskich, wywołując tym samym falę przyjemnych dreszczy przeszywającą ich ciała. W salonie znajdowały się jedynie trzy osoby zażarcie śledzące dwadzieścia trzy postacie na boisku. Oglądali powtórkę finału klubowych mistrzostw świata. Sergio nie miał najmniejszego zamiaru przepuścić setnej okazji zobaczeni swojego gola, który dał mu tę złotą nagrodę stojącą na półce w jego sypialni. Cieszył się niemiłosiernie z faktu, że grając w drużynie wraz z BBC, Modriciem, Isco czy Kroosem mógł jako jeden z niewielu defensorów zdobyć to trofeum. Nagrodę indywidualną. Coś napawającego go ogromną dumą.
Blondynka westchnęła cicho zaciskając palce na koszulce napastnika. Skrycie przypominała sobie wszystkie chwile z ich wcześniejszego związku. Teraz bez najmniejszych obaw mogła rozmyślać także nad przyszłością. Chwilach, które dopiero na nich czekały. I miały przynieść równie wiele szczęścia, co ich poprzedniczki. Uśmiechnęła się promiennie, gdy chłopak złożył na jej czole pocałunek wyrażający tysiące emocji. Przymknęła powieki rozkoszując się tym. Motylami w żołądku, przyspieszonym biciem serca, podświadomością podpowiadającą jak najbardziej szczęśliwe zakończenie. Nareszcie mogła siedzieć na kanapie, przed transmisją meczu w jego koszulce. Bez najmniejszych obaw, prób wyciągnięcia jakichkolwiek tłumaczeń. Bo byli razem!
Piękno tego czasu nie trwało długo, bowiem zaraz nadeszły pamiętne minuty osobistego triumfu Ramosa. I całego madridismo na różnych półkulach świata. Gwałtownie otworzyła oczy marszcząc czoło. Zaraz jednak przybrała z grubsza inną minę widząc godną podziwu dedykację. To było dla niej. Robił to, myśląc o niej.
- Zapomniałam Ci podziękować.
Stoper z radościom klasnął w dłonie, wykonując przesadnie teatralny ukłon.
- Ależ nie ma za co. Taka moja wola skarbie.
- Ty z tym skarbem to uważaj! - wtrącił Jesé, mocniej obejmując talię ukochanej.
- Mógłbyś choć raz wyluzować - prychnął starszy, teatralnie wywracając oczami. - Dość często jesteś sztywniakiem, wiesz?
- Też byś nim był w takiej sytuacji - wskazał na ekran zaciskając usta w wąską linię. - Myślałem, że rozsadzi mnie od środka.
- Przez gola?
- Przez dedykację.
Sergio zaśmiał się zamierzenie, pocierając dłonią o brodę. Cieszył go taki stan rzeczy.
- W takim razie będzie ich więcej!
- Ani mi się waż!
Trafiony, zatopiony!
- Kto mi zabroni?
- Ja?
- Z tą niepewnością? Raczej nie.
- Zdziwiłbyś się.
- Szczerze wątpię.
Czyli kolejna kłótnia w stylu dwóch kolegów z drużyny. Choć faktycznie, tym razem zważali na słowa. Wiedzieli bowiem, że siedząca obok dziewczyna nienawidzi wysłuchiwania ich sprzeczek.
Tylko jedno mogło zastanawiać w tamtej sytuacji. To nie ona im przerwała, gdy rozmowa zaczynała schodzić na niebezpieczne tory. Inna kobieta, także wychowana w tym niewielkim domu weszła do pomieszczenia uważnie stawiając każdy krok. Zaraz za nią pojawił się mężczyzna po trzydziestce trzymając za rączkę śliczną, aczkolwiek niezwykle młodą Hiszpankę. Na jej twarzy momentalnie wykwitł dorodny uśmiech. Wyrwała rękę z ścisku wujka, po czym wskoczyła na kolana taty. Wbijając palce w jego brzuch wywołała niemiłe uczucie uścisku, które jednak zaraz zelżało. Oboje cieszyli się tą chwilą. Teraz już nic nie powinno stanąć na drodze do ich szczęścia.
- Zakochana pala, zakochana pala! - zawołała uroczo obejmując szyję napastnika własnymi, krótkimi ramionami.
- Oj kochanie, już o tym wspominałaś - zaśmiał się, czule odgarniając kosmyk włosów dziewczynki za ucho.
- Wiem tatusiu. Ale... - zawahała się, niepewnie marszcząc czoło. - Mogę mieć siostrzyczkę?
Stoper prychnął automatycznie unosząc rękę w górę.
- Ej, ej! Nie zapędzaj się słońce!
Evelis zachichotała, choć nadal uważnie przyglądała się siostrze stojącej w wejściu. Bała się wybuchu kolejnej, zupełnie niepotrzebnej kłótni. Jej związek z Rodríguezem mógł przecież jeszcze bardziej zaszkodzić rodzinnym więziom, które przecież już były niezwykle kruche. Na całe szczęście do podobnej konfrontacji nie doszło. Para przeżyła kolejne, miłe zaskoczenie.
- Dlaczego nie? Mogliby się postarać - wtrąciła Miriam, po czym od razu spuściła wzrok. Nie czuła się komfortowo. Wiedziała, że jest odtrącona. A naprawdę miała tej sytuacji już po dziurki w nosie.
Sergio z otwartą buzią przyglądał się jej. Coś w jego umyśle zawtórowało nagle sercu, które od dawna chciało zgody miedzy całą czwórką. Bo przecież od tego jest rodzeństwo! By mieć się do kogo przytulić w cięższych chwilach, posiadać alternatywną drogę wyżalenia się, móc spędzać razem święta, wolne godziny w ciągu tygodnia. Tęsknił za tym. Zresztą nie tylko on.
- Albo ty - westchnął.
W oczach Andaluzyjki zagościły łzy wzruszenia. Tak dawno nie odzywali się do siebie z własnej woli.
- Wiesz, tak trochę brakuje mi faceta.
Uśmiechnął się szczerze. Cała złość, którą wczoraj był przepełniony od stóp po głowę, nagle uleciała.
- Chciałam... przeprosić - zawahała się, usilnie powstrzymując słoną wodę. - To nie było fair. Zachowałam się jak ostatnia suka i strasznie tego żałuję.
- Według mnie nie ma sprawy! - odparł stoper przeczesując palcami włosy. - Chociaż przeprosiny raczej też się należą. Za niezwykle cięty język.
- To może je wypowiesz kochany? - blondynka wstała z miejsca, puszczając dłoń byłego gracza Sevilli.
Posłał w jej kierunku parę błyskawic, jednocześnie marszcząc czoło.
- Okej, przepraszam.
- Ja też - stwierdziła Evelis podchodząc do siostry. - To wszystko nie miało żadnego sensu.
- Nie powinnam była z nim...
- Daj spokój - położyła dłonie na ramionach szatynki uśmiechając się promiennie. - Wyobrażasz sobie życie bez Danieli? Nudno by było!
Dziewczyna odwzajemniła jej gest. Obie wiedziały, że to właśnie ten moment. Przytuliły się do siebie, przenosząc w niepamięć wszystkie wydarzenia ostatnich pięciu lat. Wreszcie ponownie byli prawdziwą, trzymającą się razem rodziną.
- Mam nadzieję, że wam się ułoży.
- A ja, że ty znajdziesz kogoś godnego tak wspaniałej kobiety.
- Zawsze możesz mi przedstawić paru swoich kolegów z Meksyku.
Młodsza pokręciła głową za śmiechem.
- I zrobię to! Javiera już znasz, jest w stu procentach do...
- O nie, nie, nie! Nie pcham się w związki z byłymi mojej siostry. Trzeba umieć uczyć się na błędach.
Jesé wytrzeszczył delikatnie oczy. W głębi serca wiedział jednak, że to początek nowej, zupełnie innej drogi w życiu. Wreszcie czuł się szczęśliwy. A teraz już zawsze miało być tak kolorowo, niemal idealnie. Niemal, ponieważ w życiu każdego człowieka występują chwile słabości. Trzeba je jednak przejść z podniesioną głową, co ostatnio stało się specjalnością siedzących w salonie osób. Nic nie było w stanie zakłócić ich radości spowodowanej najprostszą rzeczą na ziemi. Rodzinną miłością.
_______________
Tak, to ostatni rozdział. Został jeszcze epilog, więc uznajmy, że nie będę smarowała żadnego podsumowania tej historii :')
Kolejny przesłodzony, ale takie miało być to opowiadanie. Dużo pozytywów. I mam nadzieję, że udało mi się osiągnąć efekt.
Czekam na opinie i dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu. Ale także i tym, którzy z początku tutaj zaglądali. To motywuje ;*
Teraz uciekam ciesząc się do chwili obecnej bramką Aarona jak i odrobieniem strat do City ♥ Właśnie przez to rozdział pojawia się o tak późnej porze :')

 

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział IX

Każdy z nas ma swoje życie. Niekiedy staje się szare, nudne, niezwykle monotonne. Innego dnia jest pełne uśmiechów, zdumień, najróżniejszych barw wypełniających zmęczone dusze. Bo właśnie na tym polega piękno tułaczki zakończonej śmiercią. Nie wszystko jest kolorowe. Bez cierpienia nie umielibyśmy doceniać szczęścia, co mogłoby się skończyć jeszcze większym niezadowoleniem. Tak więc zostaje nam jedynie cierpliwie czekać na moment, w którym jeden drobiazg wywróci naszą codzienność do góry nogami zmieniając ją w pasmo niekończącej się radości.
Słońce ogrzewało południe Hiszpanii od dobrych kilku godzin, kiedy młoda blondynka zaczęła rozciągać zastałe po upojnej nocy mięśnie. Otworzyła oczy ziewając. Na jej twarzy od razu zagościł szczery uśmiech zwiastujący zadowolenie z ostatnich wydarzeń. Nigdy nie myślała, że Jesé będzie w stanie dać jej tyle spełnienia w kilku namiętnych pocałunkach. Jak gdyby pocące się dłonie od nadmiaru pozytywnych emocji nigdy nie zwiastowały miłości goszczącej między tą dwójką. Ona od lat starała się ją ignorować, on miał zamiar pielęgnować po wsze czasy. Już wiadomo, na czyim zdaniu stanęło. Evelis nie mogła się nie zgodzić z ukochanym Ich związek był czymś pięknym, cholernie wspaniałym. Byli niczym para z bajek Disneya, dla nich liczyło się tylko jedno zakończenie. Ze szczęściem w roli głównej. 
Szatyn zasłonił dłonią tęczówki od rażących promieni uprzednio odgarniając zaplątany kosmyk włosów za ucho Andaluzyjki. Jego podekscytowanie związane z dalszą przyszłością sięgało dosłownego szczytu. Nie mógł sobie wyobrazić chwil bez tej drobnej, niezwykle uroczej dziewczyny. Chciał żyć z nią u boku, móc przynosić jej śniadanie do łóżka, całować na powitanie i pożegnanie, gładzić uspokajająco po plecach w cięższych momentach, chwalić się nią na prawo i lewo, obejmować jej talię na różnego rodzaju galach, o których marzył od dawna. Nic więcej się nie liczyło. Tylko to, czy Ramos zechce wrócić z nim do Madrytu. Z niewiadomych powodów był święcie przekonany, że właśnie tak się stanie. 
- Jak się spało? - spytał z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Nie skłamię mówiąc, że bardzo dobrze. 
Przyciągnął ją do siebie delikatnie dotykając gładkiej skóry policzków. Były lekko czerwone i miał szczerą nadzieję, że wcale nie przez panujący na dworze chłód.
- Liczyłem na dodanie czegoś w rodzaju z tobą zawsze skarbie. 
Chciał ją pocałować, ale szybko odwróciła głowę. Skrzyżowała ręce na piersi prychając z oburzeniem. W głębi serca jednak czuła nieskazitelne uniesienie pchające ją daleko na przód, do krainy przepełnionej takimi właśnie scenami. Czego chcieć więcej? 
- Czy ja w ogóle muszę dodawać takie epizody? To chyba oczywiste! 
Zaśmiał się nie mogąc opanować dreszczy w okolicach żołądka. To utwierdzało go jedynie w przekonaniu, że właśnie znajduje się obok przysłowiowej 'tej jedynej'. Nikogo innego nie chciałby widzieć z sobą w podobnej sytuacji. Tylko Evelis miała ten zaszczyt.
- Co nie zmienia faktu, że takie słowa, szczególnie z twoich ust bardzo mnie cieszą. 
- W takim razie ja też chcę je usłyszeć. Ale od Ciebie - westchnęła przybliżając się lekko. 
Musnął jej wargi sięgając dłonią na nagą, szczupłą talię. Miał ochotę dać się ponieść emocjom, kiedy przyłożyła opuszki palców do jego torsu. Wiedział jednak, że nie powinien tego robić. To jak skaranie. Pragniesz jej całym sercem, choć nie powinieneś, bo należy do kogo innego. 
Zamarł uświadamiając sobie powagę tego stwierdzenia. Gwałtownie nabrał powietrza z niemiło ściśniętym gardłem. Brakowało mu oczywiście zamartwiania się o konkurencję w postaci Meksykanina. Może faktycznie podświadomość mówiła o tym, że blondynka odwzajemnia wszystkie jego uczucia. Ale to były jedynie chore wymysły, głupie wrażenie, które w każdej chwili mogło zmienić się w coś wręcz przeciwnego. Nie mógł do tego dopuścić!
- Nigdy z Ciebie nie zrezygnuję - szepnął trzymając w uścisku kruchą dłoń Hiszpanki. - Będę walczył do samego końca. Choćbym miał przejść z Realu do trzecioligowca. 
Zaśmiała się słysząc dziwne porównanie. Rozumiała jednak, jak wiele znaczyłoby dla niego odejście z Królewskiej drużyny. Dlatego niemal wzruszyła się po tej deklaracji. Pociągnęła nosem unosząc kąciki ust jeszcze wyżej. Nie miała nawet pojęcia, że to możliwe. 
- A dwadzieścia cztery godziny temu nie chciałeś mnie nawet pocałować - westchnęła z udawanym smutkiem. - Podobno to kobiety są zmienne. 
Prychnął ze śmiechem przyciągając ją bliżej. Zawsze była pamiętliwa. Często wypominała mu drobiazgi sprzed miesięcy, które on zdążył już dawno wyrzucić z krainy myśli. 
Patrzył w niebieskie tęczówki zalewany falami ciepła. Ona doświadczała dokładnie tego samego. Oboje cieszyli się własną bliskością, możliwością przytulenia drugiej osoby, najzwyklejszego kochania się. Byli własnymi oddechami szczęścia przenoszącymi ich do wyimaginowanego królestwa bez skazy. Nic się z tym nie mogło równać. 
- Tyle, że nie musisz walczyć - powiedziała ocierając swoim nosem o jego. Najchętniej zatrzymałaby czas spędzony w tym niezbyt przyjemnym miejscu, by móc później odtwarzać te wydarzenia jak płytę DVD czy kasetę wideo. W trudnych chwilach przenieść się do tego momentu, na poprawę humoru. Uśmiechnęła się. - Od dawna jestem twoja. 
Rodríguez pokiwał głową ze łzami goszczącymi pod powiekami. Powolnie przetoczył ją na plecy, po czym namiętnie całując zaczął gładzić jej włosy. Całkowicie oddawał się tym czynnościom, jakby to od nich zależała przyszłość ich jeszcze nieistniejącego związku. Działał z delikatnością, ale i niesamowicie ogromną intensywnością. Chciał zwyczajnie pokazać, jak wiele znaczy dla niego ta drobna, pozornie grzeczna dziewczyna. A kochał ją dosłownie nad życie.
- Nie uważasz, że powinniśmy poszukać pomocy? - spytała, nieznacznie się od niego odsuwając. 
- Wolałbym zostać tutaj do końca świata. 
Zaśmiała się uroczo marszcząc nosek. Też tego pragnęła. 
- Po powrocie do Madrytu będę cała twoja. Obiecuję. 
Poruszył zabawnie brwiami wyobrażając sobie ich wspólne mieszkanie. Podobała mu się ta wizja. 
- I to ja rozumiem! Przez pierwszy miesiąc nie prześpisz żadnej nocy - musnął jej usta usatysfakcjonowany reakcją w postaci purpurowych policzków. - Musisz być tego świadoma kochanie. 
- Jasne jasne. A teraz wstajemy! - westchnęła odpychając go. Znalazła się w pozycji siedzącej wzrokiem poszukując własnych ubrań. Na całe szczęście nie były mocno porozrzucane. - Jakoś wolę rodzinny dom od wychłodzonej stodoły. 
Pokręcił głową wzdychając ciężko. Nareszcie wszystko zaczynało iść w dobrym kierunku.

***

Spojrzała przez okno z uśmiechem na ustach. Wreszcie na miejscu! Po godzinie szukania kogoś skłonnego do napełnienia baku niewielkiej Toyoty, czekała ich jeszcze trzydziestokilometrowa droga powrotna. Taki rozwój wypadków niezbyt przypadł do gustu którejkolwiek ze stron. Zziębnięci, zmęczeni, skorzy do walnięcia się na wygodne łóżko. Marzyli jedynie o gorącej czekoladzie, kocu i rozpalonym kominku. Tak niewiele trzeba do osiągnięcia szczytu szczęścia... 
Szybko wysiadła z samochodu trzaskając metalowymi drzwiami. Nigdy więcej nie wsiądzie do tego przeklętego pojazdu! Dokładnie takie postanowienie obrała przed postawieniem nogi na ubitym śniegu. Przeniosła wzrok na podjazd uśmiechając się lekko. Zdziwiony Sergio przytulał Danielę stojąc obok najprawdopodobniej setnego ulepionego przez dziewczynkę w tę zimę bałwana. Pokręciła głową śmiejąc się pod nosem. Już widziała wytłumaczenia, które będzie musiała wcisnąć biednemu bratu. Oby się tylko niczego nie domyślił! 
Ramos odstawił dziewczynkę na ziemię ruchem ręki pokazując, by wróciła do budynku. Najprawdopodobniej nie zauważyła napastnika Los Blancos, bowiem bez marudzenia wykonała polecenie wujka. Stając na palcach zamknęła drzwi wejściowe ostatni raz patrząc na własne dzieło. Bez wątpienia była z tego dumna. 
Obrońca za to przemierzył dystans dzielący go od pary pospiesznym krokiem, po czym otworzył im bramę wjazdową. Obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem marszcząc przy tym czoło. Coś mu tutaj śmierdziało i choć przez ostatnie godziny niemal odchodził od zmysłów pogrążony w zamartwianiu się, teraz wiedział, że nie miał się czego bać. Blondynka była bezpieczna. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Nie uważacie, że to trochę za wczesna pora na powrót do domu? - sarknął wściekły na cały świat. Sam był zdziwiony własną postawą. 
- Oj Sergio, daj spokój - westchnęła Evelis mocno się do niego przytulając. - Zabrakło paliwa.
Piłkarz zaśmiał się ironicznie w duszy delikatnie sobie przyklaskując. Czyli całość zadziałała niemal idealnie. Miał jednak nadzieję, że nie zostaną tam tyle czasu. Naprawdę się bał! 
- Jesé nie umie tankować? 
Miał ochotę się zaśmiać, choć cała ta sytuacja była wyłącznie z jego winy.
- Odezwał się ten, co umie - prychnął szatyn stojący kilka metrów z boku. 
Andaluzyjka odsunęła się od brata teatralnie wywracając oczami. No tak, zaczyna się. 
- Jak widzisz jestem w domu, nie nudziłem się nocą w lesie, więc najprawdopodobniej na brak owej umiejętności nie narzekam. 
- Skąd pewność, że się nudziliśmy? 
Sergio parsknął śmiechem unosząc brwi. W środku gotował się przywołując różne wersje wydarzeń.
- Mam jedynie nadzieję, że nie rozdziewiczyliście mojego biednego autka - mruknął nonszalancko wskazując srebrną karoserię. 
Rodríguez przyjął purpurową barwę zdradzając tym samym całą prawdę. 
- Cholera! Skąd on wie? 
Blondynka miała ochotę efektownie uderzyć się dłonią w czoło. Głupota zawodnika Królewskich w tamtej chwili niemal oszałamiała. 
- Czyli jednak? - Ramos zaśmiał się serdecznie zaciskając pięści. - Na całe szczęście włożyłem do schowka mniejsze prezerwatywy. Moje mogłyby się okazać o kilka rozmiarów za duże.
Hiszpan niemal położył się przed nim na zmarzniętej nawierzchni. Otworzył szeroko usta w geście zdziwienia. Sam już nie wiedział, czy dotyczyło ono niesamowicie zjadliwej uwagi, czy też możliwie prawdziwego faktu przewidzenia przez stopera ich domniemanego stosunku. Rany boskie, czy to wszystko było aż tak cholernie oczywiste?!
- Dosyć! - krzyknęła Evelis ze zjeżonymi włoskami na plecach. Nienawidziła słuchać ich kłótni, nigdy nie umiała stanąć po którejś ze stron, bo każdy był dla niej tak samo ważny. Tyle, że w kompletnie innym znaczeniu tego słowa. - Zachowujecie się jak przedszkolaki.
- Może nimi jesteśmy skarbie? - westchnął Sergio nadal mierząc piorunującym wzrokiem kolegę z drużyny. 
- Mało mnie to obchodzi, ja idę do domu. Jak zamkną się za mną drzwi, możecie drzeć koty - odparła kierując się ku wejściu do budynku. Ze zniesmaczoną miną potrząsnęła głową. Obaj byli niezwykle bezczelni. I możliwe, że właśnie tą bezczelność kochała w nich najbardziej. - Ale bez użycia pięści!
Żaden z nich i tak nie posunąłby się do równie zuchwałego czynu. Nie było się czym martwić. 
Stanęła na pierwszym schodku, gdy drzwi odskoczyły na metalowych zawiasach. Przełknęła głośno ślinę widząc przystojnego, niezwykle seksownego Meksykanina lustrującego ją zbolałymi tęczówkami. Serce w jej piersi zadrgało niebezpiecznie, wystukując rytm marsza żałobnego. Musiała zranić jego uczucia, a im szybciej to zrobi, tym lepiej stanie się dla każdego zgromadzonego w Sevilli członka rodziny. W takich właśnie momentach żałowała, że nie jest zimną suką. I tak naprawdę nigdy nie potrafiła nią być. 
Biorąc parę głębokich oddechów, niepewnie odwróciła głowę. Spojrzała na brata czując uścisk w okolicach żołądka. Tym razem nie był przyjemny. Niemal rozpłakała się z bezsilności, kiedy mężczyzna twardo pokiwał głową. Dawał tym samym znak, że powinna zakończyć tę chorą grę. Bo ciągnąc to w takiej postaci może przysporzyć cierpienia nie tylko sobie, ale i całej trójce, czego desperacko pragnęła uniknąć.
Ponownie przeniosła wzrok na narzeczonego. Jej ręce trzęsły się niemiłosiernie od nadmiaru emocji, co zwiastowało tylko jedno. Nieprzyjemną, strasznie trudną konwersację do odbycia. Jedną z tych, po których albo ryczy się w poduszkę, albo czuje ulgę z powodu rozwiązanego problemu. Musiała przez to przejść, najlepiej z wielką, kobiecą godnością.
- Chyba musimy porozmawiać - wydusiła drżącym głosem. 
Javier uśmiechnął się delikatnie, co wcale nie wyrażało zadowolenia. Raczej powstrzymywało wybuch panicznego smutku. 
- Też tak uważam. 
I żadne nie miało drogi powrotnej ku wcześniejszemu życiu. A wbrew pozorom razem było im naprawdę bardzo dobrze.
_______________
Lubię, oj lubię ten rozdział. Szczególnie drugą połowę. Chciałam wrócić do kłótni między Sergio, a Jese, ale chyba wyszło mi to nie najlepiej. Cóż, w miarę możliwości jestem zadowolona. Chociaż zawsze mogło być lepiej, prawda? :')
Czekam na opinie kochane ;*
 

czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział VIII

Ktoś kiedyś powiedział, że miłość przychodzi sama. Wystarczy jedynie pomóc jej zaistnieć. Chyba jest w tym odrobina prawdy.
Zimowe promienie słońca zakryte zostały przez grubą zasłonę leśnych gałęzi, samochód podskakiwał co jakiś czas na wybrzuszeniach, a młoda Ramos zaczynała tracić cierpliwość. Potrafiła zrozumieć naprawdę wiele, ale takiego skrótu, który skrótem wcale się nie okazał, już nie. Zaciskała palce na krawędzi siedzenia w geście ogarniającej ją złości, za oknem widać było jedynie bezlistne drzewa. Zapewnianie o możliwości dostania szału nie ma chyba najmniejszego sensu. W podobnej sytuacji każdy zacząłby świrować. 
Wiedziała doskonale, jak przedstawiała się sytuacja rodzinna siedzącego obok mężczyzny. Jego mama umarła dwa lata po narodzinach młodszego dziecka. Zrozpaczony dotkliwą tragedią ojciec oddał pociechy pod skrzydła własnej rodzicielki, a sam uciekł na odludzie, by nikt nie przerywał jego niemalże wiecznej żałoby. Przygnębiające, smutne, niezwykle prawdziwe. Może właśnie dlatego Evelis powstrzymywała jakiekolwiek uwagi na temat wyboru drogi. 
Do tego panowała niezwykle sztywna atmosfera. Każde wypowiedziane zdanie było jakby naciągane, bezbarwne, nie wyrażało żadnych emocji. Obie strony chciały pociągnąć rozmowę na właściwe tory, dowiedzieć się, jak teraz będzie wyglądało ich życie. Nikt jednak nie miał odwagi wykonać tak odważnego kroku. Dopiero Jesé, po długiej i niezwykle mozolnej bitwie z myślami odezwał się dość niepewnie.
- Jakie plany po powrocie do Meksyku?
Sprytny podstęp. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem przełykając głośno ślinę. To pytanie lekko zbiło ją z tropu. 
- Chcesz, żebym tam wracała? 
Piłeczka jakby odbiła się w stronę napastnika. Teraz to on nie wiedział, jakich słów użyć w składaniu następnego zdania. Bo jeśli odpowie, że nie, może jednocześnie zobowiązać ją do czegoś, czego tak naprawdę nie pragnęła. Zostając tutaj, musiałaby zakończyć związek z Javierem. Z kolei wypowiadając naiwne tak, mógł mocno zranić jej uczucia. Nie wspominając już o kłamstwie, którego dopuściłby się w podobnej sytuacji. 
- A ty tego chcesz? 
Blondynka wzięła głęboki oddech zamykając na chwilę oczy. Zaraz przeniosła wzrok na piłkarza z szybko bijącym sercem. W tamtej chwili ważyły się losy ich domniemanego związku. 
- Jedyne, czego tak naprawdę chcę to móc pierwszy raz od dawna zrezygnować z koszulki Sergio podczas Waszych meczy.
Rodríguez zmarszczył brwi w geście zastanowienia.
- Nie rozumiem - odparł zgodnie z prawdą.
- Pragnę stanąć na trybunach w Twojej koszulce, bez głupich tłumaczeń. Po prostu móc to zrobić jako...
Zacięła się pod wpływem jego dotyku na dłoni. Uśmiechnęła się delikatnie krzyżując palce Andaluzyjczyka ze swoimi. Dokładnie tego jej było trzeba. 
- Miriam będzie wściekła - zaśmiał się przywołując w pamięci obraz siostry ukochanej. 
- Przejmujesz się tym?
To był moment, w którym jej żołądek nagle ścisnął się z zazdrości. 
- Ależ skąd! - zaprotestował od razu patrząc prosto w tęczówki młodej Ramos. - Musisz zrozumieć, że na tym świecie są jedynie dwie kobiety, które kocham do szaleństwa. Ty i Daniela. 
Blondynka zaczerwieniła się nieznacznie pod wpływem tak unoszącego wyznania. 
- Patrz na drogę - rzuciła próbując ukryć rumieńce. 
- Wolę twój widok, zresztą tutaj i tak nikt nigdy nie jeździ. 
Westchnęła momentalnie przenosząc wzrok na okno. Nie chciała zdradzać Javiera, nienawidziła podobnych sytuacji. Problem leżał jednak w tym, że dłużej mogła nie wytrzymać. Od rzucenia się piłkarzowi na szyję dzieliła ją jedynie krucha siła woli, która w każdej chwili mogła ulec gwałtownemu pogorszeniu. Zganiła się w myślach za przywoływanie obrazów z ich wspólnej nocy w domku na drzewie i przybierając na twarz intensywniejszy czerwony odcień spuściła głowę. Musiała rozstać się z Meksykaninem, innej opcji raczej nie widziała.
Zdziwiona zaczęła wpatrywać się w mijane, niezbyt ciekawe krajobrazy, kiedy samochód momentalnie zwolnił. Szatyn z całej siły dociskał pedał gazu. Nie przynosiło to żadnych rezultatów. Stanęli na środku drogi przerażeni zaistniałą sytuacją. Evelis rozejrzała się natarczywie szukając deski ratunku. Ale czy można znaleźć ją w samym środku lasu? 
Jesé za to, po wysileniu się doszedł do rozwiązania sprawy. 
- Czy twój brat w ogóle potrafi tankować? - rzucił wściekły uderzając pięścią o kierownicę. - Utknęliśmy!
- Co?! - spanikowana dziewczyna przełknęła głośno ślinę zrozpaczona wizją zostania na noc pośród bezlistnych drzew. - Przecież nie mogło tak po prostu zabraknąć paliwa!
Hiszpan prychnął teatralnie wywracając oczami. 
- Lepiej do niego zadzwoń, bo ja niestety numeru tego jaśnie pana nie posiadam. 
Zjeżył ją do granic możliwości. 
- Sergio nie jest jakimś palantem, więc władco spuść z tonu, dobrze? 
Zirytowana wyjęła z kieszeni telefon zabierając się za wpisywanie tak doskonale znanych cyfr. Dopiero po wciśnięciu zielonej słuchawki przywitała ją niemiła niespodzianka. Brak sygnału. 
- Niech by to szlag trafił! 
Rzuciła telefonem w deskę rozdzielczą. Nie chciała nawet myśleć o zostaniu tutaj. Wysiadła z auta mocno trzaskając drzwiami, po czym żwawym krokiem ruszyła przed siebie. Nie miała chwili do stracenia, jeśli chciała znaleźć jakiś sensowny, nie samotny nocleg przed zachodem słońca. Mruczała pod nosem najróżniejsze bluźnierstwa. W jednej chwili uniesienie prysło niczym bańka mydlana zastąpione szczerym wkurzeniem w kierunku całego świata.
Rodríguez za to momentalnie wyskoczył na piaszczystą drogę doganiając Andaluzyjkę. Nie mógł tak po prostu jej zostawić. 
- Gdzie ty idziesz?! 
- Nie widać?! Przed siebie! Nie chcesz chyba zamarznąć w tej nędznej, arabskiej Toyocie!
Lustrował jej sylwetkę zdziwionym wzrokiem. Najprawdopodobniej świrowała. 
- To nie wina biednego samochodu, że jej właściciel nie rozgryzł jeszcze stacji benzynowych! 
- Oczywiście, teraz czepiaj się o wszystko mojego brata! Przecież tak jest najłatwiej! 
- Gdyby nie był niczemu winien, nie miałbym się o co czepiać. Nie uważasz? 
Odwróciła się napięcie idąc przez chwilę tyłem. Posłała w jego kierunku parę imponujących piorunów sygnalizujących poziom zdenerwowania. 
- Zresztą co ty tam wiesz, on zawsze będzie dla Ciebie kurwa święty!
- Po prostu był przy mnie w chwilach, w których to ty powinieneś mnie wspierać - szepnęła najciszej, jak tylko potrafiła. Potrząsnęła głową opanowując napływające do oczu łzy. Nie miała teraz najmniejszego zamiaru wspominać tych okropnych chwil, kiedy to Daniela przychodziła na świat. 
Automatycznie otarła policzek, kiedy jedna kropla zaczęła po nim spływać. Zacisnęła dłonie w pięści dodając sobie tym samym odwagi. Trzeba iść przez życie dalej, bez względu na przeciwności losu.
- Zaczekaj - mruknął Jesé łapiąc ramię blondynki. Przyciągnął ją do siebie zmuszając tym samym do patrzenia w ciepłe, czekoladowe tęczówki. Tak bardzo je kochała. Przełknęła słoną wodę opanowując krwotok zranionego serca. Czemu to ją zawsze spotykały takie sytuacje? - Kochanie, proszę Cię. Nie płacz. Nie chciałem powiedzieć...
- Daj już spokój! 
Miała zamiar wyrwać się z jego objęć, jednak wyszło wręcz odwrotnie. Chłopak używając niemal całej siły, jaką został obdarzy przycisnął ją do własnego torsu delikatnie gładząc po włosach. Nie mógł pozwolić odejść tak ważnej osobie, nie po raz kolejny.
- Przepraszam - wyszeptał wprost do jej ucha niemal zanosząc się szlochem. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam! 
Pod wpływem targających nią emocji, zupełnie nieświadoma własnych czynów, zamknęła mu usta pocałunkiem. Położyła dłoń na jego szyi mocniej wpijając się w te słodkie wargi. Czuła tysiące iskier buchających między nimi, masę radości, spełnienia. Nigdy nie myślała, że tak bardzo pragnęła jego bliskości. Dopiero w tamtej chwili, pełna nadziei na odnowę związku zaczęła marzyć, chciała wreszcie stworzyć normalną rodzinę. Właśnie z tym uroczym Hiszpanem.
Oderwała się od niego po niedługim czasie. Od razu przytuliła się do ciepłego ciała nie wytrzymując napięcia krążącego w atmosferze.  Najchętniej spędziłaby w tych ramionach już całą wieczność. Takiej możliwości jednak niestety nie posiadała. Przynajmniej wtedy.
- Czy ty właśnie...?
Ze łzami na policzkach, których nie była w stanie otrzeć pokiwała głową uśmiechając się lekko.
- Wiem, nie powinnam. Ale dłużej już nie mogłam czekać. Chyba bym zwariowała.
Piłkarz zaśmiał się promiennie opierając swoje czoło o jej. Uwielbiał to robić, mógł wtedy bez przeszkód wpatrywać się w tę nieograniczoną głębię czystego błękitu.
- Nieme wyznanie miłości?
Evelis prychnęła z radością. Objęła ramionami jego szyję przybliżając się jeszcze bardziej.
- Kocham Cię - szepnęła prosto w usta chłopaka starając się włożyć w te słowa jak najwięcej szczerej, niezwykle silnej miłości.
- Miło mi to słyszeć - odpowiedział. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem, gdy jej twarz przybrała rozczarowujący wyraz. Zacisnął dłonie na szczupłej talii napawając się zapachem truskawek. Od zawsze używała tych perfum. - Ja Ciebie też skarbie. Od zawsze i na zawsze.

***

Stała w bladym świetle latarni stąpając z nogi na nogę. Marzła. Mocno zaciskała dłonie okryte rękawiczkami na materiale wewnątrz kieszeni puchowej kurtki. To naprawdę nie było zabawne! A trwało już dobre dwadzieścia minut, ponieważ wielmożny Jesé załatwiał nocleg w oddalonym o kilka kilometrów od ich samochodu, małym domku zamieszkałym przez starszą, zdesperowaną kobietę. Znaleźli go w niemal ostatniej chwili. Tracąc nadzieję wlekli dalej swoje zmasakrowane zarówno psychicznie, jak i fizycznie ciała w niemal nic nie dającym blasku zachodzącego słońca. I chwilę przed kompletną rezygnacją dostrzegli ten niewielki, drewniany budynek.
Blondynka zacisnęła powieki sycząc z zimna. Wyjrzała za róg domu kolejny raz z rzędu. Tym razem na jej twarzy pojawiła się ulga. Ujrzała doskonale znanego mężczyznę niosącego górę koców. Uroczo zmarszczyła czoło podchodząc do niego. Niemal skacząc w celu ogrzania się spojrzała mu w twarz z delikatnym uśmiechem.
- Nie mów, że kazała nam wracać.
Piłkarz prychnął unosząc brwi. Z niewiadomych powodów poczuł się urażony.
- Nie wierzysz w mój urok osobisty?
- Nie bardzo - zaśmiała się zabierając od niego jeden koc. - Ale na mnie działa! - dodała od razu widząc zbolałą minę towarzysza.
- To chciałem usłyszeć - gdyby mógł, pocałowałby ją najmocniej, jak tylko potrafił. Niestety wałówka od gospodyni uniemożliwiła mu wykonanie tej jakże przyjemnej czynności. - Dała nam klucze do stodoły, stajni czy co to tam...  W każdym bądź razie. Albo siano, albo samochód.
Ramos westchnęła niepewnie stawiając kilka kroków. Jakby miała jakikolwiek wybór.
- Gdzie ta stodoła?
Innej reakcji, jak szczerego uśmiechu ze strony napastnika raczej spodziewać się nie można.
- W sumie, to tutaj.
Otworzył masywne drzwi wpuszczając przodem dziewczynę. Z szybko bijącym sercem zamknął je, uprzednio zapalając jaskrawe światło. Zmrużył oczy natarczywie szukając drugiej osoby. Uniósł kąciki ust, kiedy zobaczył ją układającą brązowy koc na masowej ilości słomy. Przyglądał się. Nie miał tak wielkiej siły woli, by odwrócić wzrok. Odłożył gruby materiał na bok i najciszej jak tylko potrafił zaczął przesuwać się w kierunku ukochanej. Ukucnął obejmując ją ramionami. Gest ten został skwitowany cichym westchnieniem ukazującym nieskończoną radość.
- Myślisz, że będzie dobrze? - spytała wskazując prowizoryczne posłanie.
- Idealne.
Pokręciła głową śmiejąc się uroczo.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? - odwróciła się kładąc dłonie na karku Andaluzyjczyka. - Zawsze taki byłeś.
Przybliżył się ledwo dotykając jej nosa swoim. Bez zbędnych przeszkód wpatrywał się w błękitne tęczówki czując mrowienie na całym ciele. Niepewnie musnął jej wargi starając się pokazać, jak wiele dla niego znaczy. Nie wiedział, czy mu się udało. Musiał się o tym przekonać.
- I może kiedyś się dowiem, co zrobić, by to powróciło. Obserwować Cię, kierować Cię przez najciemniejsze z Twoich dni - szeptał łamiącym się od nadmiaru emocji głosem.
Evelis patrzyła na niego ze łzami wzruszenia goszczącymi pod powiekami. Nie umiała ich opanować. Może nawet nie chciała. Zawsze myślała, że ich związek to kompletna przeszłość. Teraz uświadomiła sobie, w jak wielkim błędzie szła przez życie.
- Nadal pamiętasz?
Jedynie przyłożył palec do jej ust uśmiechając się nieznacznie.
- Gdyby wielka fala miała spaść, spadłaby na nas wszystkich. Mam nadzieję, że będzie tam ktoś, kto zdoła mnie sprowadzić z powrotem do Ciebie - umieścił dłoń na jej policzku biorąc głęboki oddech. Zamknął na chwilę oczy przypominając sobie sceny z przeszłości. Kiedy siedzieli razem na plaży słuchając tej piosenki. Razem, szczęśliwi, spełnieni. - Teraz wiem, jak mniej więcej moje życie i miłość może nadal trwać. W twoim sercu i twoim umyśle, zostanę z tobą na zawsze.
Otarł wodę spływającą po policzkach Hiszpanki z miłością, jakiej nigdy nikomu nie okazywał. Czuł się dziwnie w podobnej sytuacji, ale jednocześnie nie przypominał sobie momentów dających mu większą radość. Czekał. Nie mógł wykonać ani jednego kroku dalej. To ona powinna go pocałować.
I zrobiła to. Wpiła się w wargi szatyna początkowo z delikatnością, która później przeszła w większą brutalność. Wychowanek Sevilli instynktownie odgarnął włosy z jej twarzy uśmiechając się nieznacznie. Szybkie bicie serca w podobnej sytuacji jest raczej normalne. Nie mógł jedynie zrozumieć rosnącego w nim pożądania. Popchnął ją na prowizoryczne posłanie kładąc dłoń w talii. Czekał na reakcję. Gdy pokiwała głową, ponownie zaczął całować jej usta z pasją, jakiej wcześniej nie potrafił doznać. Delektował się bliskością osoby, którą kochał przez niemal całe życie, dotykał jej ramion, gładkich, zaczerwienionych policzków, w końcu pachnących owocowym szamponem włosów. A kiedy poczuł jej ręce wsuwające się pod materiał koszulki momentalnie zamarł. Odsunął się patrząc prosto w błękitne oczy.
- Co ty robisz? - szepnął uspokajając urywany oddech.
Spuściła wzrok rumieniąc się uroczo.
- Nie chcesz tego? - spytała, prowokująco przejeżdżając paznokciami po skórze jego brzucha. Syknął zaciskając zęby. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie, podnieci się stosunkowo za bardzo i nie będzie w stanie z tego zrezygnować.
- Masz Javiera, nie powinniśmy...
Położyła palec na jego ustach tak jak on kilka minut temu. Nie chciała słuchać żadnych wymówek.
- Ten warunek powinien powstrzymywać mnie, a niestety tego nie robi - westchnęła podwijając ubranie napastnika pod same ramiona. Bez przeszkód mogła gładzić mięśnie jego torsu, napawać się ciepłem rozgrzanej skóry. - Powiedz tylko, czy chcesz. Jeśli nie, zrozumiem.
Uśmiechnął się ukazując w policzkach urocze dołeczki. Przybliżył się najmocniej, jak tylko mógł jednocześnie zsuwając z nóg buty.
- Jak mógłbym tego nie chcieć? - wymruczał prosto w jej wargi, które zaraz zginęły pod ciężarem jego ust.
Pozbył się górnej części garderoby stosunkowo szybko, postępując tak samo z towarzyszką. Okrążyła go nogami w pasie płynnym ruchem przekręcając na plecy. Z początku chciała być nad nim, później liczyła na szczęśliwy rozwój wypadków. Całując go odpięła rozporek męskich jeansów zaraz rzucając je za siebie. Uśmiechnęła się chytrze wplatając palce w jego włosy. Dokładnie tego jej było trzeba, prawdziwego kochania się, a nie stosunku bez szczerego uczucia.
Rodríguez za to zebrał w sobie całą odwagę rozbierając blondynkę do samej bielizny. Pozbył się też jasnego stanika i zadowolony przerzucił ich na stare miejsca. Zszedł ustami niżej, obsypując pocałunkami jej szyję, obojczyki, wreszcie pięknie prezentujący się dekolt. Dłonią sięgnął koronkowy materiał majtek wsuwając pod nie jeden palec. Jęknęła zdziwiona, gdy brutalnie je z niej ściągnął. Mocno przycisnął ciało młodej Ramos do koca napierając na nie z całą siłą. Położył ręce równolegle z jej barkami i opuścił się na nich powoli czekając na pozwolenie. Kiedy uśmiechnęła się zachęcająco, już wiedział, że nie ma odwrotu. Wszedł w nią wypełniając całą dotychczas dzielącą ich barierę. Z szybko walącym sercem musnął malinowe wargi przełykając głośno ślinę. Zaczął się poruszać, z początku niepewnie, jakby był kompletnie niedoświadczonym chłystkiem. Dopiero po wypchnięciu bioder przez dziewczynę nabrał odwagi dającą nieograniczoną swobodę w poczynaniach.
- Rany, Evelis... - wyszeptał patrząc prosto w jasne tęczówki. Wykonywał powolne, zmysłowe pchnięcia, rozkoszując się każdą falą ciepła przechodzącą przez ich rozpalone ciała.
Starał się być delikatny, próbował dopracowywać każdy szczegół, co w takich sytuacjach nie działa na plus. Ona jednak mimo wszystko docierała do krawędzi szaleństwa, przeżywała rozkoszny stan bliskości człowieka, którego kochała nad życie. Jedynego mężczyzny wartego całego zachodu, kogoś niezwykle seksownego i mocno ją pociągającego. Wygięła plecy w łuk jęcząc. Czuła koniec, a zdecydowanie nie chciała go doświadczać. Westchnęła przeciągle zamykając oczy.
- Kocham Cię Jesé - wyszeptała wplatając palce w ciemne pasma jego włosów. - Najbardziej ze wszystkich.
Uśmiechnął się ukrywając twarz w jej ramionach.
- Dobrze wiesz, że ja Ciebie też.
Raczej nie trzeba pisać o ogarniającym ich w tamtej chwili szczęściu.
_______________
Kurcze, jakoś tak długo mi się pisze takie przesłodzone rozdziały:') Jest przesłodzony, bo jest, ale całe to opowiadanie miało takie być. Więc nie narzekać mi tu proszę ;*
Wyszedł też dłuższy, niż zazwyczaj. Ostatniej sceny miało w ogóle nie być, ale bez niej byłby z kolei trochę krótki, a musiałam jakoś Wam wynagrodzić to obsunięcie. Tak więc macie i się cieszcie! :)
Do zobaczenia pod następnym! I liczę na jakieś opinie ;)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział VII

Musimy czasem mocno zaryzykować, by stanąć na odpowiedniej drodze prowadzącej do pełni szczęścia. Nasi główni bohaterowie chyba wzięli sobie to stwierdzenie do serca. 
Jasne promienie wschodzącego słońca wpadały do salonu niewielkiego domku rozweselając każdą znajdującą się w nim osobę. Chociaż w tamtej chwili nie musiały tego robić. Para śpiąca na kanapie czuła się niezwykle dobrze we własnym towarzystwie, nic więcej do szczęścia nie było im potrzebne. Jedynie ta druga osoba tak wspaniale pasująca do obranych przez nich ideałów. Obdarzali się wzajemnie niezwykle silnym uczuciem, którego nic nie było w stanie zniszczyć. Ból, cierpienie, tysiące kilometrów i zabójczy czas, żaden z tych czynników nie podziałał na ich miłość skrzętnie czekającą w sercach, by wreszcie pokazać olbrzymią, niekończącą się moc. 
Blondynka uniosła powieki ziewając nieznacznie. Ból w kręgosłupie spowodowany niewygodnym łóżkiem momentalnie łagodziły silne, męskie ramiona. Ogarniających ją wtedy emocji nie da się opisać żadnymi słowami, to trzeba po prostu przeżyć. A by doświadczyć podobnej sytuacji, należy uwierzyć, że nie ma rzeczy niemożliwych. My zwyczajnie zbyt szybko rezygnujemy z marzeń, obranych celów. 
Uśmiechnęła się patrząc na beztrosko śpiącego piłkarza. Wyglądał jak junior, najedzony, wybawiony, zwyczajnie zadowolony z życia. Nic mu nie brakowało. Miał obok dziewczynę, w której niegdyś tak bardzo się zakochał. Leżała w jego objęciach uśmiechając się promiennie. Cała ta sytuacja dawała mu pozytywnego kopa. Nawet wygrana Klubowego Mistrzostwa Świata nie oferowała takiej satysfakcji. 
- Już nie śpisz? - spytał lekko się przeciągając. 
- Tak jakoś wyszło. Wolę na Ciebie popatrzeć - szepnęła tonąc w czekoladowych tęczówkach napastnika Realu Madryt. Dwa tygodnie temu podobna chwila wydawała jej się równie absurdalna co darmowa podróż w kosmos dla każdej chętnej osoby. A teraz bez najmniejszych zahamowań mogła wypuszczać do lotu motyle we własnym brzuchu. 
- To ja powinienem patrzeć na Ciebie - westchnął kładąc dłoń na idealnie gładkim policzku. - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziały moje oczy. 
Zachichotała wtulając się w niego. 
- Nie słódź tak, bo się roztopię. 
Prychnął przyciskając jej ciało mocniej do własnego torsu. Miał dziwne wrażenie, że gdy ją wypuści zwyczajnie zniknie. Rozpłynie się w powietrzu zostawiając bolesne wspomnienia. Nie miał najmniejszego zamiaru do tego dopuścić. Musiał wierzyć. Już nic nie było w stanie zatrzymać ich w drodze ku wolności, niekończącemu się szczęściu.
Westchnął odgarniając jasne pasmo z jej twarzy. 
- Będzie dobrze, prawda? 
Uśmiechnęła się wdychając bardzo dobrze znany zapach. Tyle lat czekała, by móc kolejny raz utonąć w tych objęciach. Nie mogła kolejny raz popełnić tego samego błędu. 
- Musi być - szepnęła czując wargi Andaluzyjczyka na czole. - Nie widzę innej opcji. 
Dla takich chwil właśnie warto żyć! W głowach każdej ze stron pojawiła się ta myśl, kiedy poczuli niemały już ciężar na własnych ciałach. Potargana Daniela w piżamce z reniferem i grubych, zimowych skarpetkach na nogach wskoczyła na nich z pełnym impetem. Oboje jęknęli pozbywając się sporej dawki powietrza z płuc. 
- Uważaj kocie, bo cioci żebra połamiesz! - zaśmiał się Rodríguez gwałtownie siadając. Przytulił córkę lekko ogarniając niesforną fryzurę. Bez wahania przyznawał, że ta mała istotka zawsze będzie dla niego najważniejsza. Kochał ją nad życie i nigdy nie myślał, iż przypadkowe dziecko może wnieść do czyjejś codzienności tyle radości z miłością w komplecie. 
- Oj tatusiu, pszeplaszam! - zawołała siadając mu na kolanach. - Po plostu się cieszę! 
Para spojrzała na siebie przelotnie z wymownymi minami. Oboje nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać. 
- Co się stało skarbie? 
Uniósł brwi w zabawny sposób. Evelis ledwie powstrzymywała wybuch niekontrolowanego śmiechu. 
- Cieszę się, że ty i ciocia jesteście lazem - powiedziała uroczo marszcząc nosek. - Wujek Selgio mi tak powiedział. Że mam zejść na dół, bo tatuś wleszcie się zakochał! 
Ramos wytrzeszczyła oczy w niezdrowym zdziwieniu. Czy jej brat właśnie zaakceptował tak znienawidzonego faceta w roli jej przyszłego, ewentualnego męża? Albo coś mu odbiło, albo święta naprawdę posiadały niezwykle silną, magiczną moc. Innej opcji być zwyczajnie nie mogło. 
- W takim razie wujek miał rację - zaśmiał się piłkarz gładząc dziewczynkę po włosach. - A teraz leć na górę i ubierz się ciepło! Idziemy lepić bałwana, co ty na to? 
Jej oczy automatycznie przeszyły błyskotliwe iskierki. 
- Taaak! - krzyknęła zrywając się z miejsca. - We tlójkę!
Tyle było ją widać. 
Blondynka westchnęła udając niezadowolenie. 
- Mnie to się o zdanie w takich sprawach nie pyta? 
Jesé położył dłonie na talii Hiszpanki przyciągając ją do siebie. Oparł swoje czoło o jej, by móc bez przeszkód wpatrywać się w błękitne tęczówki działające na niego w niezwykle elektryzujący sposób. 
- Bo nie masz wyboru. Musimy wreszcie spędzić trochę czasu razem. 
Oboje bardzo żałowali, że nie mogli się teraz pocałować. A każda ze stron bardzo mocno tego pragnęła. 

***

Ubrana w ciepłą, puchową kurtkę, grubą czapkę i wełniane rękawiczki stanęła obok białej kulki sporych rozmiarów dokładając do niej kolejną warstwę lepkiego puchu. Spojrzała przelotnie na Rodrígueza obrzucającego śnieżkami uroczą pięciolatkę. Pokręciła głową ze śmiechem wykańczając okazałego białego pana. Tak go nazwała Daniela. Jego zwieńczeniem miał być szalik Realu Madryt, który każdy znany jej gracz zawsze trzymał przy sobie. Sama do końca nie wiedziała, czemu. 
Schyliła się by podnieść małą gałązkę i oberwała mokrą ciapą. Uniosła ręce ku górze nieświadomie napinając wszystkie mięśnie. Zimna woda spływała po jej karku przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze. Wzdrygnęła się odwracając w kierunku ojca z córką. Zmierzyła ich surowym wzrokiem momentalnie schylając po niewielką ilość śniegu. Nim się obejrzeli, napastnik zdziwiony otrzepywał ramię. Teraz już zadowolony nie był. 
- Niezłego masz cela skarbie! - krzyknął z chytrą miną. - Ale ja lepszego!
Nie trzeba chyba opisywać, co się działo później. Rozpętała się prawdziwa wojna. Mała jedynie biegała między nimi śmiejąc się w głos. Wpadła w zaspę i już tam została obserwując walczącą parę. 
Evelis złapała szalik ukochanego przykładając mu do twarzy sporą warstwę zimnej bryły. Zadrżał pod wpływem utraty ciepła stawiając jeden, niepewny krok za dużo. Poślizgnął się ciągnąc za sobą blondynkę. Upadli na ziemię radośni z wspólnie spędzanych chwil. Patrzyli sobie w oczy mocno obejmując własne ciała ramionami. To wystarczyło, by pierwszy lepszy obserwator mógł stwierdzić rodzącą się między nimi chemię. 
- Dajesz tatuś! Całuj! 
Jesé spojrzał na córkę spod przymrużonych powiek niechętnie odwracając wzrok od młodej Ramos. Pokręcił głową uśmiechając się promiennie. 
- Czego Cię uczą w tym przedszkolu? 
Daniela stanęła na czworaka starając się złapać równowagę. Nic z tego. Zaraz runęła na ziemię ciężko wydychając powietrze. 
- To nie z przedszkola. Mama ogląda takie seliale, gdzie ludzie często się całują - odparła pocierając nosek grubą, przemoczoną rękawiczką. 
- A czy nie każde Ci wtedy wychodzić z pokoju? - spytał piłkarz podnosząc się na kolana. Podał dłoń siostrze obrońcy nadal patrząc na własną córkę. 
- Nie! Mogę oglądać takie rzeczy. 
- A ja twierdzę, że nie możesz. 
Dziewczynka spuściła główkę układając usta w charakterystyczną dla siebie podkówkę. 
- Czemu? 
Napastnik westchnął ciężko pomagając blondynce stanąć na nogach. O mało sam nie stracił równowagi. Jak widać ostatnio miał z nią spore kłopoty.
- Bo później każesz mi całować swoją ciocię. 
Podszedł do pięciolatki i bez najmniejszego wysiłku wziął ją na ręce mocno przytulając do torsu. A raczej grubej kurtki, pod którą krył się jeszcze wcale nie cieńszy sweter. Naciągnął czapkę na oczy małej, po czym ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Najwyższa pora kończyć tą zabawę.
- To coś złego? - spytała nieznacznie wymachując nóżkami.
Rodríguez pokręcił głową śmiejąc się serdecznie. Jeśli tak ma wyglądać dalsza część jego życia, idzie na to! Święta w towarzystwie tak ważnych osób, do tego bez kłótni, a raczej z rozejmami mogą wprowadzić człowieka w niemały zachwyt. Każdy pragnąłby zatrzymać czas i żyć owymi wydarzeniami. Byleby nie wracać do szarej codzienności. 
Nikt z rozweselonej trójki nie zauważył pewnego małego faktu. W kuchennym oknie wychodzącym centralnie na niewielkie podwórko stał pewien sławny piłkarz, stoper i wicekapitan najlepszej drużyny świata, która ciągłymi treningami zapracowała sobie na ten tytuł. Uśmiechał się pod nosem widząc siostrę promieniejącą szczęściem na wszystkie strony świata. Doskonale wiedział, jak to jest zaznawać spełnienia w miłości i życzył jej tego niesamowicie mocno. Obiecał sobie pomóc ewentualnemu kandydatowi na męża Evelis, kiedy ta się już zakocha w podbiciu jej serca. Żył oczywiście nadzieją, że uniknie wsparcia kogoś tak znielubionego, ale nie miał wyboru. To ona go dokonała. 
- Wściekły? - spytała Pilar tuląc do piersi siedmiomiesięcznego chłopca. Ramos wziął go na ręce delikatnie poprawiając cienką, niebieską czapeczkę. 
- Wręcz przeciwnie. 
Uniósł kąciki ust jeszcze wyżej, gdy junior złapał jego kciuka w maleńką rączkę. Spojrzał na ojca święcącymi się oczami wydając z siebie kilka niezrozumiałych, aczkolwiek niezwykle uroczych dźwięków.
- To coś nowego - odparła Hiszpanka przytulając się do ramienia swojego chłopaka. - Czyli nie masz zamiaru przeszkadzać im w...
- Ponowię odpowiedź. Wręcz przeciwnie. 
Rubio uniosła brwi w geście zdziwienia. Czegoś podobnego się nie spodziewała.
- To znaczy? 
- Zaraz sama się o tym przekonasz - stwierdził piłkarz oddając jej synka. Złapał z parapetu kluczyki nowej Toyoty wygranej na tegorocznych Klubowych Mistrzostwach Świata, po czym ruszył w kierunku drzwi. 
Kobieta szła niepewnie za Andaluzyjczykiem nie mogąc przewidzieć jego zamiarów. Sergio zawsze był drobiazgowy i doskonale wiedziała, że cokolwiek wymyślił, powinno wypalić w stu procentach. Chyba dlatego ogarnęło ją lekkie przerażenie. 
Obrońca wtargnął do przedpokoju z bijącą pewnością siebie. Pomógł dziewczynce zdjąć kozaki, odwiesił za nią kurtkę i uśmiechem odprowadził do salonu, z którego momentalnie dało się dosłyszeć dźwięk telewizora. Pokręcił głową. Nigdy nie myślał, że dzieci potrafią dać tyle radości. Spojrzał na kolegę z drużyny marszcząc brwi. Czas rozpocząć operację swatka. Rany, jak to dziwnie brzmi w myślach kogoś takiego. 
- Jesé, Eve, mam do was małą prośbę - oboje momentalnie na niego spojrzeli. - Obiecałem mamie pomóc z obiadem, a wiecie, jaka ona jest. Nie odpuści. Pojedziecie po Pascuala, prawda?
Szatyn zaśmiał się delikatnie kręcąc głową.
- Mój tata zapragnął wreszcie wyjść do ludzi?
Blondynka słyszała ogromny ból w jego głosie i momentalnie ścisnęła dłoń wychowanka Sevilli. Chciała mu w ten sposób pokazać, że wcale nie został sam.
- Chce Cię zobaczyć - westchnął Ramos rzucając kluczykami od samochodu. - Weźcie go.
Szybko zawrócił. Nie mógł wdać się w dyskusje, była ona zupełnie niepotrzebna. Po prostu wyszedł trzaskając drzwiami. Zostawił ich samych mając szczerą nadzieję na zadziałanie czynników naturalnych. Inni nazywali to przeznaczeniem, ale Sergio niczego podobnego nie uznawał.
Był niezwykle ciekawy, co z tego wszystkiego wyniknie.
_______________
Taki trochę o niczym, nie sądzicie? Ale mimo wszystko mi się podoba :')
Co do następnego, coś zorganizuję. Niestety skończyły mi się ferie, wolne itp. Do tego nauczyciele nie znają litości, cisną ile wlezie i na wstępie mam masę roboty. Porażka. Jednak spokojnie! Damy radę :')
Wiecie, kto ma dzisiaj urodzinki, prawda? Feliz cumpleaños Lucas!!! <33 Obyś nam przyniósł szczęście w środę!

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział VI

Strach ogarniający ludzi mających szansę na nowy związek nie jest czymś nie do pokonania. Wystarczy pomyśleć o kilku chwilach szczęścia danych nam po wykonaniu tego niezwykle trudnego kroku. Powiedzieć sobie, że warto. I nie myśleć o trudności podejmowanej właśnie decyzji.
Ciemne chmury pokrywały myśli ślicznej blondynki stojącej ledwie pół kroku od tak dobrze znanego mężczyzny. Wystarczyło podnieść rękę by dotknąć umięśnionego brzucha ukrytego pod idealnie dopasowaną koszulą. Ale nie miała zamiaru tego robić. Z desperacją spojrzała na brata. Wzruszył ramionami uśmiechając się pod nosem. Czy ludzie powariowali?! Sergio pragnący jej pocałunku z Rodríguezem?! Świat stanął na głowie!
Przeniosła wzrok na uśmiechniętą mamę. Tutaj pomocy szukać nie powinna. Z doświadczenia wiedziała, iż Paqui podobnych sytuacji nie odpuszcza. Jemiołę uważa za rzecz świętą, a buziaka pod nią traktuje niczym piłkarze murawę. Bez tego nie ma Bożego Narodzenia! 
- Javier? - spytała mierząc błękitnymi oczami ostatnią deskę ratunku. 
Meksykanin uniósł kąciki ust ku górze ukazując urocze dołeczki w policzkach. 
- To tylko zabawa, nie mam nic przeciwko - odparł przeczesując palcami niezbyt długie, kasztanowe włosy. W rzeczywistości był cholernie zazdrosny, choć nie chciał tego okazywać. 
Evelis zacisnęła powieki. Cała drżała pod wpływem przyszłych wydarzeń. Usilnie starała się znaleźć rozwiązanie, które nie nadchodziło. Czyżby nie miała wyboru?
Niewinnie zaczęła wpatrywać się w kakaowe tęczówki Jesé kuszące tryskającą energią. Przyciągały nie tyle pięknem, co tajemniczością. Przełknęła ślinę delikatnie rozchylając wargi. Gdyby tak dłużej przypatrzeć się całej tej sytuacji, można by stwierdzić szczęśliwy rozwój wypadków. W końcu oboje tego pragnęli. On kusił ją nie tylko uwodzicielskim spojrzeniem. W grę wchodziły także ciepłe dłonie spoczywające teraz na jej biodrach, pełne usta powoli przybliżające się do twarzy Andaluzyki, ciemne włosy układające się w lekkie fale idealnie podkreślające głębię jego urody. Ona z kolei podniecała go całokształtem. Charakterem, zakłopotaniem, trzęsącymi się dłońmi, uroczymi rumieńcami w kolorze dorodnych róż pojawiających się na jej policzkach w chwilach silnego wstydu. Czy każde z nich musiało być dla drugiego równie idealne? Byli niczym własne przekleństwa błagające o spełnienie natarczywych zachcianek krążących w otchłani ich myśli. Denerwująca sytuacja.
Napastnik Los Blancos zaczął się niepewnie przysuwać. Robił to niezwykle powoli, by dać dziewczynie możliwość wyboru. Podjęła decyzję. Stawi czoła losowi i zapomni. Przestanie pamiętać, że ktoś taki jak Jesé Rodríguez w ogóle istnieje. O ile da radę...
- Tylko mi się do niej nie przyssij kurczaku! - zawołał Sergio z rozbawieniem. Cała ta sytuacja mocno go irytowała, jednak nie mógł pokazać owych uczuć. Dla dobra siostry lepiej trzymać język za zębami. W pewnym sensie oczywiście.
- Cicho bądź debilu! - zbeształa go gospodyni surowo kiwając palcem.
Oczy wszystkich zgromadzonych ponownie zwróciły się na byłą parę. Piłkarz patrzył na blondynkę wyczekującym wzrokiem i kiedy ta lekko kiwnęła głową uśmiechnął się. Przybliżył swoją twarz, po czym najdelikatniej jak tylko potrafił musnął jej wargi swoimi.
Evelis opuściła powieki. Krew w żyłach zawrzała, dreszcze przechodzące przez ciało zakryły rozum, a szybko bijące serce błagało o więcej. Chciała bluźnić na całego, krzyczeć! Przecież nie mogła tak po prostu stać i całować się z innym. Zaśmiała się w myślach z własnej głupoty. Położyła dłonie na torsie wychowanka Sevilli mocniej obejmując jego usta swoimi. Nie był dłużny. Oparł ręce na talii dziewczyny nieznacznie ją do siebie przyciągając. Jakby pragnął pokazać, że żaden Javier nie jest w stanie zagrozić ich niezniszczalnej miłości. Że i tak z nią będzie. Ledwo powstrzymywał się od wyznania wszystkich swoich emocji. Pod wpływem miażdżącego dotyku młodej Ramos czuł się niczym anioł przybywający z królestwa. Radość rozpierała go od środka, każda, najmniejsza część jego ciała drżała, a wszystko, co było ciemne z przygnębienia nagle się rozjaśniło. Zobaczył mały promyczek nadziei w czarnym tunelu i zamierzał się go trzymać. Ten związek wbrew pozorom nie został jeszcze spisany na straty.
Meksykanin odchrząknął znacząco nieświadomie zaciskając dłonie w pięści. Oczywiście oberwało mu się od zirytowanej Paqui patrzącej spode łba na każdego, kto odważył się im przerwać.
Niebieskooka odsunęła się. Łzy momentalnie zaczęły spływać po jej policzkach, a drżące ręce zamiast się uspokoić weszły w jeszcze większe spazmy wstrząsowe. Cholera! Nie, nie, nie! Ona nie może tak po prostu kochać innego, nie chce tego!
Słysząc oklaski wybiegła z pokoju kierując się schodami na górę. Ocierając rumiane policzki myślała o tak doskonale znanym powiedzeniu. Serce nie sługa, nie wybiera.
Wcześniej w to nie wierzyła. Teraz doświadczała na własnej skórze prawdziwość owego stwierdzenia.

***

Całą noc przewracał się niespokojne z boku na bok. Myślał. Głowa pękała mu w szwach od nadmiaru wspomnień, najróżniejszych planów. Patrząc na córkę uroczo śpiącą w pościeli z nadrukiem Los Blancos zastanawiał się nad przyszłością. Jak wyglądałoby teraz życie, gdyby to Evelis została matką te pięć lat temu. Fakt, że mocno ją zranił doprowadzał go do szewskiej pasji.
Wstał, przeciągnął się leniwie i ostrożnie stawiając kroki, nie trudząc się zapalaniem światła zszedł na dół. Powolnym ruchem otworzył lodówkę, wyjął z niej karton mleka, po czym nalał obszerną porcję do stojącej nieopodal szklanki. Westchnął głęboko. To wszystko powoli zaczynało go przytłaczać. Ujął naczynie w dłoń i umoczył w chłodnym płynie usta. Uśmiechnął się nieznacznie. Raczej już nie zaśnie, na pewno nie będąc w takim stanie.
Przeniósł się do salonu uprzednio odkładając przedmioty na miejsce. Wiedział, jakimi perfekcjonalistkami jest tutejsza damska część społeczeństwa. Jego mama również taka była... Ledwo opanowywał napływające do oczu łzy. Całość jakby się skumulowała. Niespełniona miłość, zraniona dusza, wspominanie straty tak ważnej dla siebie osoby...
- Widzę, że nie tylko mnie dopadła bezsenność.
Zamarł przełykając głośno ślinę. Spojrzał na drobną postać kulącą się w fotelu i mimowolnie uniósł kąciki ust ku górze. Czuł przyspieszony puls, który o dziwo mocno poprawił mu humor.
- Fatalna przypadłość, nie sądzisz? - spytał rozsiadając się na obszernej kanapie. Żadne z nich nie miało zamiaru zapalać światła. Wystarczył kominek nadający własnymi językami pomarańczowego ognia idealnej atmosfery.
Blondynka drżąc zachichotała uroczo.
- Uznajmy, że się przyzwyczaiłam. Zmiana strefy czasowej robi swoje - odparła obejmując szczupłymi ramionami podkulone nogi.
- No tak, zapomniałem. W Kolumbii jest...
- W Meksyku. Javier pochodzi z Meksyku - mruknęła nie mogąc ukryć rozbawienia. Ciemność po raz kolejny wypełnił jej śmiech.
- Nieważne. Uznajmy, że nikt mnie o tym nie informował - powiedział Rodríguez powoli się do niej przysuwając.
Oparł ramiona na podłokietniku patrząc w niebieskie niczym morska fala oczy z odległości ledwie paru centymetrów. Używając całej siły woli przeniósł wzrok na dekolt dziewczyny głośno przełykając ślinę. Wyciągnął dłoń i delikatnie dotykając złotej przywieszki uśmiechnął się.
- Wcale nie jesteś podpisana - stwierdził przekładając palce na skórę jej szyi. Zadrżała wstrzymując oddech. - To też pierwsza litera mojego imienia.
Serce w jej piersi kłóciło się z rozumem, który podpowiadał kompletnie sprzeczne kroki. Jedno pragnęło rzucić się w jego objęcia, drugie porządnie przyłożyć z liścia. Ostatecznie siedziała wpatrując się w jego twarz wyrażającą bezgraniczną miłość. Pozwoliła kilku łzom swobodnie spłynąć po policzkach.
- Jesé, proszę - szepnęła łamiącym się głosem.
- O co? Żebym przestał Cię kochać? Za późno - westchnął ścierając słoną wodę z twarzy Hiszpanki. - Zdecydowanie za późno.
Pokręciła głową ignorując wszelkie zasady mądrości czy przyzwoitości.
- Proszę, żebyś mnie znów pocałował.
Piłkarz spojrzał na nią do reszty oszołomiony. Zalała go fala ciepła związana z tymi pięknymi słowami.
- Ale...
- Proszę! - jęknęła płacząc. - Nie chcę już dłużej czekać. Ani się kłócić.
Z uśmiechem, trzęsącymi się dłońmi przyciągnął ją do siebie. Wylądowała na kolanach szatyna czując ciepło jego oddechu na własnej szyi. Bezceremonialnie, jak gdyby ten nigdy nie zranił jej uczuć wtuliła się w niego wyrażając wszelkie emocje.
- Nie pocałujesz mnie, prawda? - spytała pociągając nosem.
Delikatnie przyłożył wargi do jej policzka powodując niekontrolowane dreszcze rozchodzące się od kręgosłupa w dół u każdej ze stron. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Nie chcę się z tobą wdawać w jakiś cholerny romans.
Położyła głowę na ramieniu piłkarza w pewnym sensie usatysfakcjonowana odpowiedzią. Zmienił się. Naprawdę był teraz zupełnie innym facetem niż pięć lat temu.
- A gdybym była wolna? Wtedy mógłbyś to zrobić?
Dłonią przysłonił jej policzek odgarniając tym samym zabłąkany kosmyk jasnych włosów.
- Wtedy mógłbym - szepnął przywołując na twarz dziewczyny błysk rozweselenia. - A teraz chodź tutaj, idziemy spać.
Zachichotała, kiedy płynnym ruchem przewrócił ją na plecy. Sięgnął po gruby koc leżący na oparciu i przykrył ich. Objął ramieniem szczupłe ciało towarzyszki dając do zrozumienia, że nie zamierza odpuścić. Czuł się w jej towarzystwie niczym anioł stróż zobowiązany do ochrony najważniejszej osobistości na całym świecie. Gdyby coś stało się tej drobnej blondynce, nie wytrzymałby i z całą pewnością zrozpaczony okropnymi wydarzeniami, skłoniony stratą kogoś tak ważnego, posunąłby się do niezwykle wstrętnych czynów, które w chwili obecnej uważał za obrzydliwe. Cięcie się, picie, ćpanie, popełnienie samobójstwa... Jest w czym wybierać.
- Pamiętasz, jak pierwszy raz tak spaliśmy? - spytała Ramos ziewając. W mniemaniu młodego mężczyzny wyglądało to niezwykle uroczo.
- A pamiętasz, kiedy spaliśmy tak w domku na drzewie?
Zaśmiała się delikatnie trącając go łokciem. Oczami wyobraźni widział rysujące się na jej policzkach krwiste rumieńce wywołane zakłopotaniem.
- Nie miałam zamiaru tracić dziewictwa w wieku szesnastu lat. A już tym bardziej w domku na drzewie - odparła mocniej przytulając się do jego torsu. - Zmusiłeś mnie.
Napastnik Realu Madryt zaśmiał się promiennie.
- Też nie miałem takiego zamiaru. Musisz mi uwierzyć. Zwyczajnie uwiodłaś mnie własnym urokiem.
Pokręciła głową udobruchana komplementem. Faceci zawsze wiedzą, jakich słów użyć w takich chwilach. I momentami jest to wręcz przerażające.
- Byłeś dziewicą? - zachichotała ukrywając twarz w fałdach ciepłego koca.
- Tak wielką jak ty prawiczkiem.
Prychnęła udając obrażoną.
- Grabisz sobie - sarknęła ironizując.
- Tak?
- Tak.
Rodríguez położył dłoń w talii dziewczyny przyciągając ją bliżej. Pragnął wypełnić każdą dzielącą ich przestrzeń, mieć ją tylko i wyłącznie dla siebie. Przynajmniej tej nocy.
- Przesadzasz kochanie - szepnął wprost do jej ucha wywołując tym samym falę niezwykle przyjemnych dreszczy, gdzieniegdzie wzbudzających stado motyli do lotu.
- Powtórz - mruknęła zadowolona.
- Przesadzasz - powiedział opierając swoje czoło o jej.
- Nie to - zaśmiała się.
Pokiwał głową ze zrozumieniem odwzajemniając gest Hiszpanki.
- Kocham Cię Evelis - wyznał czując niesamowitą ulgę. Nareszcie zebrał się na odwagę, chociaż nie kosztowało go to wcale tak wiele.
- Też Cię kocham - odpowiedziała nie mogąc powstrzymać łez wzruszenia.
Napawali się tymi jakże ważnymi słowami jeszcze przez długi, długi czas. Tej nocy oboje zakosztowali szczęścia, które miało rozlecieć się wraz ze wschodzącym słońcem.
_______________
Taki przesłodzony ten rozdział, nie sądzicie? Ale o dziwo mi się podoba, chociaż coś mi w niektórych momentach nie gra :)) Jednak czekam na komentarze kochani i życzę miłego tygodnia! ;*
Jese strzelił bramkę nanana ♥♥♥

piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział V

Jeden z ważniejszych dni dla każdego prawdziwego chrześcijanina. Dwudziesty-czwarty grudnia, Wigilia Bożego Narodzenia. Czas, w którym ludzie spotykają się po nieobecnościach przy jednym stole. Na chwilę godzą znielubione strony, by sprawić przyjemność rodzicom, dziadkom.
Młoda Andaluzyjka ostatni raz przejrzała się w lustrze wygładzając przód niezbyt długiej sukienki. Uśmiech od rana nie schodził z jej twarzy. Obudziła się z postanowieniem będącym pewnego rodzaju światełkiem w niesamowicie ciemnym tunelu. Miała zamiar go ignorować. Jego i odradzające się uczucie. To chyba najlepsze rozwiązanie. Skoro nie może być z ukochaną osobą, dołoży wszelkich starań, żeby to nie on występował w tej roli. Naiwne założenie, nieprawdaż?
Zeszła po schodach podskakując radośnie. Słyszała jęki zdesperowanego Ramosa proszącego Pilar o zawiązanie krawata i momentalnie się zaśmiała. Zawsze niepozorny, właśnie kogoś takiego jej brakowało. Osoby zmiennej, potrafiącej pomóc w najgorszej chwili, wiedzącej, co powiedzieć. Sergio ciągle był blisko. Towarzyszył siostrze każdego dnia, wspierał i przytulał gdy tego potrzebowała. Od dziecka mogła na niego liczyć. 
Rozmyślanie nie należało do atutów. Zawsze traciła kontrolę nad wykonywanymi ruchami. Tym razem również nie przyniosło szczęścia, bowiem wpadła w tak doskonale znane ramiona. Potknęła się stawiając kolejny krok. Już wyobrażała sobie huk po upadku, ból przeszywające niektóre partie ciała. Nic takiego nie miało miejsca, stało się coś o wiele gorszego. Przynajmniej dla niej. Czuła męskie dłonie obejmujące jej talię, intensywne perfumy i ciepło ciała. Doskonale znała ten dotyk, nie potrzebowała większej analizy. Serce automatycznie przyspieszyło, na policzkach wykwitły czerwone rumieńce. Kompletnie nad tym nie panowała. Jakby automatycznie pod wpływem dotyku Jesé gorąc zalewał nawet najmniejsze partie jej duszy. Czegoś równie wspaniałego nigdy nie doświadczała w towarzystwie Javiera. 
Odważyła się unieść powieki dopiero po kilku minutach. Gdyby miała to zrobić szybciej, pewnie w geście panicznego zdenerwowania czym prędzej uciekłaby do swojego pokoju. Musiała zdać sobie sprawę z beznadziejności własnego planu. Bo byłemu chłopakowi w czarnym niczym smoła garniturze naprawdę nie dało się oprzeć.
Rodríguez patrząc w oczy blondynki zapomniał o całym otaczającym go świecie. Dosłownie. Po głowie nie chodziło mu polecenie Paqui o przyniesienie ze spiżarni wina czy prośba Miriam dotycząca Danieli. Liczyły się jedynie zielone tęczówki dziewczyny szczęśliwie znajdującej się w jego ramionach. Działały niczym ogromny magnes, przyciągały nie tylko siłą, ale i urokiem. Czuł pot spływający po plecach, doskonale wiedział, że wszystkie włoski na jego ciele stanęły dęba. To chyba normalne, prawda? Po tak długim okresie ignorowania siebie nawzajem. 
- Przepraszam - szepnęła Ramos stając prosto. Nie chciała się od niego odsuwać. Mogłaby spędzić w tych objęciach resztę ziemskiego życia. Jednak pamiętliwość dawała o sobie znać w najmniej odpowiednich chwilach. Zranił ją. 
- Uważaj - mruknął speszony czując krew buzującą w żyłach. 
- Jasne, dzięki. 
- Okej.
- Okej - odparła wymijając go. Potrząsnęła głową zirytowana beznadziejnością tej rozmowy. Mogła być gorsza? Nie, to raczej niemożliwe. 
Napastnik Królewskich stał chwilę w osłupieniu, po czym poszedł w ślady Evelis. Wszedł do salonu mocno rozkojarzony. Ukradkiem spoglądając na siostrę stopera przytulił do siebie własną córkę niezaprzeczalnie domagającą się okazywania przez niego ojcowskiej miłości. Mógłby powiedzieć, że zazdrościł juniorowi. Hiszpanka wzięła go na ręce i złożyła na główce dziecka delikatny pocałunek. W sumie nie skłamałby. Naprawdę chciał być w tej chwili na miejscu niemowlaka. Głupie, ale niezwykle prawdziwe. Ledwo powstrzymał ironiczny śmiech usilnie próbujący wyjść na światło dzienne. Przecież będąc siedmiomiesięcznym chłopcem nie mógłby zrobić z nią... paru niechlujnych rzeczy, o których tak bezczelnie myślał w towarzystwie wszystkich członków rodziny. Zarumienił się. Szybko zajął swoje miejsce przy stole, by ukryć czerwień rozlewającą się na jego policzkach. Nienawidził tego stanu.
- Kochanie? - w tle dało się słyszeć lekko zachrypnięty głos Javiera. Wyciągnął dłoń w kierunku swojej narzeczonej. Blondynka przytulając dziecko do piersi z uśmiechem ujęła ją cienkimi palcami. Razem usiedli na krzesłach prowadząc rozczulającą rozmowę na temat niemowlaków. Wiedzieli, czym to grozi, ale temat przyszedł sam i z niewiadomych powodów nie mógł odejść.
- Jeśli chcesz, możemy się dzisiaj nieźle postarać - mruknął Meksykanin wprost do ucha Ramos. Ta jedynie spuściła wzrok opanowując napływające fale gorąca. I nie chodziło tu o podniecenie czy zawstydzenie. Źle było jej z myślą, że tak naprawdę nie może nosić pod sercem potomka siedzącego obok mężczyzny, nie pragnie już wspólnych chwil czy ślubu równie mocno jak kiedyś. Przez te trzy dni wszystko drastycznie się zmieniło. Ktoś inny władał jej sercem, miał nad nią seksualną władzę.
Rodríguez wsłuchiwał się w wypływające z ust siedzącej obok pary słowa z zaciśniętymi pięściami. Gdyby istniała jakakolwiek metoda ogłuchnięcia na dany okres czasu, wykorzystałby ją bez najmniejszego wahania. Całokształt tej sytuacji ranił go równie mocno co metalowe ostrza powoli wbijające się w skórę niewinnych ofiar. Tyle, że psychicznie. Wyobraźnia płatała mu figle, przywoływała wspomnienia sprzed sześciu lat dotyczące ich związku. Naiwnej młodzieńczej miłości trwającej do dzisiaj, będącej teraz prawdziwym, namiętnym uczuciem niemogącym dać spokoju żadnej ze stron. Są zwyczajnie zmęczeni, nieprzytomni, kajający się w bólu przez miłość niedającą szczęścia.
Zazdrościł mu. Cholernie zazdrościł mu możliwości trzymania jej za rękę, przytulania, całowania w każdej chwili, wedle własnych zachcianek. Wiedział, że to niezwykle nieprzyjemne uczucie jest cieniem miłości, którą ją obdarzał. A im większa miłość, tym bardziej rozległy cień. Przerażające, nieprawdaż? Niezwykle mocno bał się każdej napotkanej myśli na temat blondynki. Przecież równie dobrze mógł jej nigdy więcej nie zobaczyć. I właśnie to przysparzało tyle niechcianego bólu silniejszego niż jakikolwiek wywołany zerwaniem, tragedią czy zdradą. Chodziło o chwilę, gdy zakochujesz się w dziewczynie marzeń z wzajemnością. Kiedy wiesz, że jesteś dla niej kimś strasznie ważnym i do spełnienia wystarczy wykonać jeden pierdolony krok, wypowiedzieć kilka walonych słów. Ale nie dochodzi do tego, równie łatwa sytuacja zapewnienia sobie nieograniczonej radości mija niczym ulotny uśmiech na twarzy chorego. Idziesz w drugą stronę, ranisz ją chcąc ulżyć własnej duszy, poskromić cierpienie. Aż przychodzi czas, który właśnie przeżywał Jesé. Spotykasz ją po latach, dokładnie taką samą, jednak jakby piękniejszą. Przypominasz sobie uścisk jej dłoni, uśmiech wywołany Twoimi słowami, cholerne pocałunki skradane w najmniej odpowiednich chwilach. I pękasz. Jest z innym.
Myśl, że to Ty wszystko zepsułeś rani o wiele bardziej niż jakakolwiek tragedia związana z owym związkiem.
Powstrzymując łzy zawodnik Królewskich posadził córkę na krześle obok. Przełknął głośno ślinę, by udając nieporuszonego przystąpić do tradycyjnych modlitw tego dnia. Ukradkiem patrzył na Andaluzyjkę co jakiś czas wymieniającą zdania z członkami rodziny. Ani razu na niego nie spojrzała. Udawała kompletnie obojętną. A wychodziło jej to mistrzowsko! Nikt prócz Sergio nie zauważył napięcia panującego między tą dwójką. I postanowił wkroczyć do akcji. W pewnym sensie...
- Jesé, pamiętasz pierwsze święta u nas? - spytał z cwaniackim uśmiechem na twarzy grzebiąc widelcem w resztkach jedzenia.
Zdezorientowany napastnik zamrugał parę razy. Czuł się niczym osoba mocno uderzona patelnią w głowę. Upuścił sztućce na talerz automatycznie napinając wszystkie mięśnie. On miły? Coś niespotykanego! Gatunek wymarły!
- Jak mógłbym zapomnieć? - wydukał przygryzając policzek od środka. Zauważył, że Evelis zwróciła na niego swoje piękne, błękitne oczy, co jeszcze bardziej go zestresowało. - Było wspaniale.
Miriam zlukała siostrę przybierając tępy wyraz twarzy. Zmarszczka między jej brwiami przybrała na wielkości, co dla niektórych mogło wydawać się komiczne. W tej chwili nie śmieszyła nikogo.
- Oj Sergio, nie zadawaj głupich pytań - zaśmiała się Paqui dumna z otrzymanej pochwały. - Lepiej powiedz Danieli, co postanowiliśmy.
Mała poderwała się z miejsca ledwo utrzymując równowagę.
- Plezenty? - wydyszała z nadzieją godną człowieka idącego na stryczek.
- Prezenty - odparł Ramos z szerokim uśmiechem.
Dziewczynka doskoczyła do przystrojonego drzewka. Złapała pierwszą paczkę i spojrzała na duże, czarne literki.
- Wujek Lene!
Podała podarek radosnemu mężczyźnie. Podziękował jej całusem w policzek, po czym kazał wrócić do przerwanej czynności.
- Ciocia Evelis!
Blondynka przyjęła małą paczkę przytulając do siebie siostrzenicę. Od razu wiedziała, kto położył ją pod choinką. Charakter pisma Javiera poznałaby niemal wszędzie. Spojrzała na narzeczonego kręcąc głową. Szybko rozerwała papier ozdobny i z zaciekawieniem otworzyła czarne pudełko znajdujące się w środku. Przełknęła ślinę widząc piękny, złoty naszyjnik z idealnie wykończonym J jako przywieszką. Delikatnie dotknęła ją palcami ze łzami w oczach.
- Zawsze mówiłaś, że nie jesteś podpisana. Teraz tego powiedzieć nie możesz - szepnął Meksykanin obejmując ją w talii. - Odwróć.
Wykonała polecenie drżącymi palcami. Z tyłu widniał umiejętnie wygrawerowany, maleńki napis. "Juntos para siempre'. Słona woda spłynęła po jej policzkach. Cała się trzęsła, z wewnętrznego bólu. On nie może kochać jej tak mocno. Nie może!
- Podoba Ci się?
Potrząsnęła lekko głową udając wzruszenie.
- Niesamowita! - nic dłuższego nie chciało przejść jej przez gardło.
Najchętniej uciekłaby przed natarczywym spojrzeniem narzeczonego. Nie chciała ranić go swoją postawą, głupią miłością do byłego chłopaka, który nie tyle zdradził ją z siostrą, co zrobił jej dziecko. Coś w mniemaniu młodej Andaluzyjki o wiele gorszego.
Z pomocą przyszła mała Daniela. Nie mogąc sobie poradzić ze sporych rozmiarów paczką patrzyła na stół oczekując wsparcia. Z krzeseł momentalnie poderwały się dwie osoby. Piłkarz Realu Madryt ubrany w idealnie skrojony garnitur i śliczna Hiszpanka o dość nietypowym jak na tamte strony kolorze włosów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zderzenie, dreszcz namiętności przebiegający przez ciała każdej ze stron i paniczny krzyk Paqui.
- Stop! Nie ruszać się!
Evelis nerwowo patrzyła na mamę przełykając głośno ślinę. Chyba wiedziała, co się właśnie działo. I uwierzcie, gorzej już być nie mogło.
Spojrzała w górę z nadzieją, która jednak nic nie przyniosła. Zacisnęła powieki widząc sporych rozmiarów jemiołę wiszącą tuż nad ich głowami. Cholera! Że też musieli powiesić ją kilka kroków od stołu!
- No to czekamy moi drodzy - zawołała podekscytowana gospodyni z promiennym uśmiechem na twarzy.
_______________
Rozdział trochę krótszy, powstawał w bólach, ale mimo wszystko go lubię. Sama nie wiem czemu:)
Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednim postem, ale jakoś nie miałam weny. Przepraszam też, że rozdział pojawia się o tyle za późno. Stwierdziłam, że rezygnuję z pisania w aktualnościach dat dodania rozdziału, chyba że jestem jej w 99.9% pewna. Tak więc kiedy następny czas pokaże! 
Czekam na komentarze i mam nadzieję, że podoba Wam się równie jak mi ;*