sobota, 21 marca 2015

Epilog

Często zbaczamy z dobrej drogi, by później, po niezwykle mozolnej przeprawie, wreszcie stanąć na rozwidleniu prowadzącym w odpowiednią stronę. Wtedy właśnie wystarczy wybrać. Pozornie łatwa czynność, która mimo wszystko potrafi przynieść wiele cierpienia komuś innemu, osobie zupełnie postronnej. Evelis była jednak pewna, że podjęła właściwą decyzję.
Zacisze małego domku w Camas, płomienie ognia liżące metalowe ściany kominka i rodzinna atmosfera udzielająca się wszystkim podczas kolejnych już świąt Bożego Narodzenia. Blondynka mocno przytuliła się do ramienia narzeczonego, gdy złapał pudełko podane przez jego sześcioletnią córkę. Uśmiechnęła się pod nosem widząc siedzącą naprzeciw Miriam. Od roku były najlepszymi przyjaciółkami. Zwierzały się sobie, wspierały wzajemnie, często rozmawiały przez telefon doprowadzając tym samym własnych partnerów do szału. Starsza Ramos poznała bowiem dobrze wszystkim znanego piłkarza Sevilli, który od jakiegoś czasu wszedł w szeregi tej szalonej spółki. Grzesiek, choć nikt prócz Sergio nie potrafił poprawnie wymówić jego imienia i nazwiska, okazał się idealną partią dla zranionej po stracie Hiszpanki. Niedługo trwał okres oczekiwania na ich związek. Dwa tygodnie i po sprawie. Wszyscy początkowo myśleli, że to nie wypali. Nie będzie podstawą nowej, szczęśliwej rodziny. A tymczasem ponownie siedzieli razem przy stole, czekając, aż dziewczynka rozda rozłożone pod choinką paczki. Stoper z wdzięcznością uśmiechnął się, kiedy pomogła odpakować prezent juniora. Chłopiec pałał energią, a odkąd nauczył się chodzić, trzeba było pilnować go na każdym kroku. Nic, tylko grałby w piłkę.
- Jak się podoba? - spytał Jesé, czule całując policzek blondynki.
- Wspaniałe, tylko... ja nie postarałam się tak bardzo - westchnęła patrząc na maleńką pozytywkę odgrywającą hymn Królewskich. Nigdy nie myślała, że dostanie coś równie wzruszającego.
- Liczy się pamięć.
- Zgodzę się. Jednak mógłbyś przyspieszyć z tym otwieraniem.
Zaśmiał się, płynnym ruchem rozrywając papier. Andaluzyjka wzięła głębszy oddech, wycierając spocone od nadmiaru emocji dłonie w ciemny materiał dopasowanej sukienki. Bała się. Czuła cholerny strach przed reakcją napastnika na przedmiot znajdujący się wewnątrz maleńkiej paczki.
- Za to z pakowaniem przeszłaś samą siebie - zawtórował, siłując się z zaklejonym wieczkiem pudełka.
- Trzeba trzymać w napięciu.
Miała dziwne wrażenie, że dotyczy ono bardziej jej, niż zafascynowanego piłkarza.
Zacisnęła oczy. Z powodów znanych tylko jej nie chciała widzieć miny narzeczonego. On za to zmarszczył brwi wyciągając podłużny przedmiot. Zachłysnął się powietrzem uświadamiając sobie powagę sytuacji. Z jego oczu momentalnie popłynęły łzy. Zacisnął palce na plastiku dając motylom w żołądku możliwość rozwinięcia skrzydeł. To było zdecydowanie zbyt piękne.
- Czy my naprawdę...
- Tak Jesé.
Uśmiechnął się, odkładając test ciążowy z pozytywnym wynikiem. Położył dłoń na zaróżowionym policzku blondynki, po czym delikatnie pocałował jej usta. Wreszcie zasmakował tego prawdziwego szczęścia. Niepohamowanej radości z powodu przyszłego rodzicielstwa. Tym razem z odpowiednią dziewczyną. Kobietą marzeń.
- Tato, coś się stało?
Daniela położyła rękę na ramieniu mężczyzny, niepewnie marszcząc brwi.
- Daj im spokój kochanie. Po prostu doczekałaś się swojej siostrzyczki - westchnęła Miriam, ze śmiechem kręcąc głową.
Stoper prychnął przeczesując palcami ciemne włoski juniora.
- Raczej braciszka.
Dla przyszłych rodziców płeć liczyła się akurat najmniej. Cieszyli się bowiem z możliwości, którą dawało im życie. Z bycia razem. Na zawsze. Bo skrzętnie wierzyli, że po śmierci istnieje jakaś droga. I pokonają ją wspólnie, trzymając się za ręce, z dzieckiem w koszulce Realu Madryt całym sercem dopingującym tatę podczas meczy.
Już nigdy nie będą sami. Wreszcie stali się prawdziwą, pełną radości rodziną.
_______________
Nie wierzę, że to już koniec. Po prostu w to nie wierzę. Pamiętam jak dodawałam prolog przed świętami, bo coś mnie palnęło. Jak zmieniłam bohatera kilka minut po napisaniu pierwszego rozdziału. A teraz dodaję epilog, po którym nie będzie nic więcej. Szkoda, bo polubiłam to opowiadanie. Pierwsze o Realu, pierwsze, w którym mogłam wcisnąć Sergio <3 Dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca. To wiele dla mnie znaczy. Dziękuję też za każdy pozostawiony komentarz, ponieważ dał mi on motywację do dalszego pisania. Wiecie pewnie, że skoro to opowiadanie się skończyło, na jego miejsce wejdzie inne... Tak, postanowiłam, że to będzie Aaron :') Zapraszam! Także na inne moje blogi!
ISCO I MARC BARTRA
Jeszcze raz dziękuję. Nie mówię żegnajcie, bo mimo wszystko możecie mnie znaleźć gdzie indziej. Tak więc po prostu do zobaczenia! :')

sobota, 14 marca 2015

Rozdział X

Trzeba czasami pomyśleć, jak wiele tracimy patrząc w przyszłość z zamkniętymi ze strachu oczami.
Blondynka schowała ręce w kieszeniach kurtki delikatnie wzdychając. Każdy kolejny krok stawiała z coraz to większą niepewnością. Nie miała pojęcia, jak zacząć. Co powiedzieć. Czy zaraz po tym od razu zniknąć między drzewami, by uniknąć bólu. Dlatego siedziała cicho idąc przed siebie. Uścisk w żołądku wcale nie chciał zelżeć utwierdzając ją w podjętej przez siebie decyzji. Tak bardzo pragnęła mieć to wszystko za sobą... Szkoda tylko, że najpierw trzeba taką rozmowę odbyć, by móc wreszcie zapomnieć o wszystkich problemach targających życiem.
Westchnęła delikatnie, bawiąc się pierścionkiem. Już za moment miał zniknąć z jej dłoni. Może nie na długo, a może na zawsze. Nie wiedziała, jaką decyzję w sprawie ich związku podejmie Jesé. Miała jedynie nadzieję, że już zawsze będą razem i nic nie będzie w stanie ich rozdzielić. Nawet tak pozornie częsty czynnik, jak śmierć. W końcu są tymi szczęśliwie potraktowanymi przez los. Jednymi z niewielu, którym udało się odnaleźć prawdziwą, odwzajemnioną miłość. Uczucie dające szczęście, spełnienie, a nie jak w wielu przypadkach fale przeszywającego bólu. Uśmiechnęła się lekko. Dokładnie tego jej było trzeba. Zadowolenia, radości.
Zagapiła się i z piskiem niemal upadła na zamarzniętą glebę. Bezcenną pomocą wykazał się w tym przypadku Meksykanin łapiący jej kruche ciało w dosłownie ostatniej chwili. Spojrzał prosto w niebieskie tęczówki i już wiedział, co zaraz usłyszy. Nie spodobało mu się to. Z bólem postawił dziewczynę na nogi ociągając się ze zdjęciem dłoni leżących na jej talii. Przysunął się delikatnie, by ten ostatni raz móc napawać się jej bliskością. Zaraz miał ją stracić. Już się o tym przekonał.
- Javier...
Zagryzł dolną wargę zaciskając piekące powieki. Przełknął ślinę głośno wypuszczając powietrze, czemu towarzyszyły kłęby pary wodnej unoszącej się w powietrzu.
- Wiem, co chcesz mi powiedzieć.
Zmarszczyła delikatnie brwi. Z niewiadomych powodów w jej oczach zagościły łzy. Kompletnie nie wiedziała, jakiego rodzaju uczucia wyrażają. Przecież pragnęła tego rozstania!
- To znaczy?
Zawahał się lekko przenosząc ciężar ciała z lewej na prawą nogę. Najchętniej cofnąłby się w czasie i nie dopuścił do wyjazdu w to miejsce. Ale z drugiej strony... naprawdę ją kochał. A kochać, znaczy pragnąć szczęścia tej drugiej osoby. Jeśli piłkarz jej je daje, nie ma raczej nic do gadania.
- Z nami koniec, prawda?
Jego serce niemal pękło na pół.
- Nie chciałam, żebyś dowiedział się o tym w taki sposób.
- Ale w jaki? Po prostu twoje zachowanie uświadomiło mi parę faktów.
Wymusił uśmiech, który w żadnym ze stu procentów nie był choć trochę prawdziwy.
- Przepraszam - szepnęła przytulając się do niego. - Bardzo mocno Cię za to przepraszam.
Pogładził ją uspokajająco po plecach.
- Nawet nie masz za co. Czasami tak się dzieje.
Nie mogła się nie zgodzić z twierdzeniem, że nagle jej umysł opanowała nieopisana ulga. Cieszyła się, że ta sprawa dostała takiego obrotu. Bez kłótni. Zbędnych sporów czy niepotrzebnych zgrzytów. Chociaż Javier miał do tego jak największe prawo, umiał rozpoznać dobro niesione przez miłość. Jeśli ktoś jej nie odwzajemnia, to znaczy, że nigdy nie był Ci pisany.
Blondynka nie umiała tak po prostu się odsunąć. Skrzętnie czekała, aż on zrobi to pierwszy. Tak się jednak nie stało. Stali w uścisku kilka minut, napawając się ogarniającą ich ciszą. Te chwile wypełniały pustkę w sercu szatyna, zapełnianą jej dotykiem. Czymś, co zaraz miał stracić już na zawsze. Mocniej ścisnął ramiona dławiąc się łzami, które jednak nigdy nie znalazły ujścia. Dziewczyna bowiem zebrała potrzebną odwagę robiąc krok w tył. Z uśmiechem podniosła głowę ukazując uroczo zarumienione policzki. Zachęcającym gestem wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Nie wiedział, o co chodzi.
- To chyba Twoje.
Rozsunęła palce ukazując dwa, wykonane ze srebra przedmioty. Pierścionek zaręczynowy i znaną nam doskonale przywieszkę na krótkim łańcuszku. Oblizał wargi nieznacznie, kolejny raz opanowując atak panicznego płaczu. Czemu to wszystko tak cholernie boli? Nie poddał się jednak. Ujął rzecz tworzącą z nich parę gotową do ślubu, obejrzał ją dokładnie i schował do kieszeni, po czym ze smutkiem unosząc kąciki ust spojrzał prosto w błękitne tęczówki.
- Zatrzymaj ją - odparł, delikatnie zaciskając palce Andaluzyjki na ślicznie wygrawerowanej przywieszce. - Może przypomni Ci kiedyś o mnie jednocześnie mówiąc, że należysz do niego.
Pokiwała głową momentalnie ścierając spływającą po policzku łzę. Tego się nie spodziewała.
- Dziękuję Ci.
Tym razem uśmiechnął się naprawdę szczerze.
- A w ciężkich chwilach pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Zawsze! - stwierdził, ponownie ją przytulając. Nie sprzeciwiała się. Pragnęła ich przyjaźni. Dążyła do tego. I na całe szczęście udało jej się osiągnąć pożądany efekt. - Nigdy nie przestanę Cię kochać.
Przełknęła ślinę zaciskając palce na materiale jego kurtki.
- Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego.
Odsunął się ze śmiechem, zaraz przeczesując włosy palcami. Miał nadzieję, że ten gest odeprze go od głupiego pomysłu, jakim był ostatni pocałunek.
- Daj spokój i uciekaj do niego. Obyście byli razem szczęśliwi.
Evelis rozjarzyła się w radości mocno ściskając srebrną przywieszkę w dłoni. Zdecydowanie będzie jednym z więcej znaczących dla niej przedmiotów. Już wtedy o tym wiedziała.
- Jesteś wspaniałym facetem. Dziewczyna, która się z tobą zwiąże będzie miała cholerne szczęście.
To stwierdzenie było szczerą prawdą, która na zawsze zawisła między nimi. Od tamtego momentu stali się znajomymi. Cała reszta przestała ich łączyć.

***

Z uśmiechem mocniej wtuliła się w tors napastnika Królewskich, wywołując tym samym falę przyjemnych dreszczy przeszywającą ich ciała. W salonie znajdowały się jedynie trzy osoby zażarcie śledzące dwadzieścia trzy postacie na boisku. Oglądali powtórkę finału klubowych mistrzostw świata. Sergio nie miał najmniejszego zamiaru przepuścić setnej okazji zobaczeni swojego gola, który dał mu tę złotą nagrodę stojącą na półce w jego sypialni. Cieszył się niemiłosiernie z faktu, że grając w drużynie wraz z BBC, Modriciem, Isco czy Kroosem mógł jako jeden z niewielu defensorów zdobyć to trofeum. Nagrodę indywidualną. Coś napawającego go ogromną dumą.
Blondynka westchnęła cicho zaciskając palce na koszulce napastnika. Skrycie przypominała sobie wszystkie chwile z ich wcześniejszego związku. Teraz bez najmniejszych obaw mogła rozmyślać także nad przyszłością. Chwilach, które dopiero na nich czekały. I miały przynieść równie wiele szczęścia, co ich poprzedniczki. Uśmiechnęła się promiennie, gdy chłopak złożył na jej czole pocałunek wyrażający tysiące emocji. Przymknęła powieki rozkoszując się tym. Motylami w żołądku, przyspieszonym biciem serca, podświadomością podpowiadającą jak najbardziej szczęśliwe zakończenie. Nareszcie mogła siedzieć na kanapie, przed transmisją meczu w jego koszulce. Bez najmniejszych obaw, prób wyciągnięcia jakichkolwiek tłumaczeń. Bo byli razem!
Piękno tego czasu nie trwało długo, bowiem zaraz nadeszły pamiętne minuty osobistego triumfu Ramosa. I całego madridismo na różnych półkulach świata. Gwałtownie otworzyła oczy marszcząc czoło. Zaraz jednak przybrała z grubsza inną minę widząc godną podziwu dedykację. To było dla niej. Robił to, myśląc o niej.
- Zapomniałam Ci podziękować.
Stoper z radościom klasnął w dłonie, wykonując przesadnie teatralny ukłon.
- Ależ nie ma za co. Taka moja wola skarbie.
- Ty z tym skarbem to uważaj! - wtrącił Jesé, mocniej obejmując talię ukochanej.
- Mógłbyś choć raz wyluzować - prychnął starszy, teatralnie wywracając oczami. - Dość często jesteś sztywniakiem, wiesz?
- Też byś nim był w takiej sytuacji - wskazał na ekran zaciskając usta w wąską linię. - Myślałem, że rozsadzi mnie od środka.
- Przez gola?
- Przez dedykację.
Sergio zaśmiał się zamierzenie, pocierając dłonią o brodę. Cieszył go taki stan rzeczy.
- W takim razie będzie ich więcej!
- Ani mi się waż!
Trafiony, zatopiony!
- Kto mi zabroni?
- Ja?
- Z tą niepewnością? Raczej nie.
- Zdziwiłbyś się.
- Szczerze wątpię.
Czyli kolejna kłótnia w stylu dwóch kolegów z drużyny. Choć faktycznie, tym razem zważali na słowa. Wiedzieli bowiem, że siedząca obok dziewczyna nienawidzi wysłuchiwania ich sprzeczek.
Tylko jedno mogło zastanawiać w tamtej sytuacji. To nie ona im przerwała, gdy rozmowa zaczynała schodzić na niebezpieczne tory. Inna kobieta, także wychowana w tym niewielkim domu weszła do pomieszczenia uważnie stawiając każdy krok. Zaraz za nią pojawił się mężczyzna po trzydziestce trzymając za rączkę śliczną, aczkolwiek niezwykle młodą Hiszpankę. Na jej twarzy momentalnie wykwitł dorodny uśmiech. Wyrwała rękę z ścisku wujka, po czym wskoczyła na kolana taty. Wbijając palce w jego brzuch wywołała niemiłe uczucie uścisku, które jednak zaraz zelżało. Oboje cieszyli się tą chwilą. Teraz już nic nie powinno stanąć na drodze do ich szczęścia.
- Zakochana pala, zakochana pala! - zawołała uroczo obejmując szyję napastnika własnymi, krótkimi ramionami.
- Oj kochanie, już o tym wspominałaś - zaśmiał się, czule odgarniając kosmyk włosów dziewczynki za ucho.
- Wiem tatusiu. Ale... - zawahała się, niepewnie marszcząc czoło. - Mogę mieć siostrzyczkę?
Stoper prychnął automatycznie unosząc rękę w górę.
- Ej, ej! Nie zapędzaj się słońce!
Evelis zachichotała, choć nadal uważnie przyglądała się siostrze stojącej w wejściu. Bała się wybuchu kolejnej, zupełnie niepotrzebnej kłótni. Jej związek z Rodríguezem mógł przecież jeszcze bardziej zaszkodzić rodzinnym więziom, które przecież już były niezwykle kruche. Na całe szczęście do podobnej konfrontacji nie doszło. Para przeżyła kolejne, miłe zaskoczenie.
- Dlaczego nie? Mogliby się postarać - wtrąciła Miriam, po czym od razu spuściła wzrok. Nie czuła się komfortowo. Wiedziała, że jest odtrącona. A naprawdę miała tej sytuacji już po dziurki w nosie.
Sergio z otwartą buzią przyglądał się jej. Coś w jego umyśle zawtórowało nagle sercu, które od dawna chciało zgody miedzy całą czwórką. Bo przecież od tego jest rodzeństwo! By mieć się do kogo przytulić w cięższych chwilach, posiadać alternatywną drogę wyżalenia się, móc spędzać razem święta, wolne godziny w ciągu tygodnia. Tęsknił za tym. Zresztą nie tylko on.
- Albo ty - westchnął.
W oczach Andaluzyjki zagościły łzy wzruszenia. Tak dawno nie odzywali się do siebie z własnej woli.
- Wiesz, tak trochę brakuje mi faceta.
Uśmiechnął się szczerze. Cała złość, którą wczoraj był przepełniony od stóp po głowę, nagle uleciała.
- Chciałam... przeprosić - zawahała się, usilnie powstrzymując słoną wodę. - To nie było fair. Zachowałam się jak ostatnia suka i strasznie tego żałuję.
- Według mnie nie ma sprawy! - odparł stoper przeczesując palcami włosy. - Chociaż przeprosiny raczej też się należą. Za niezwykle cięty język.
- To może je wypowiesz kochany? - blondynka wstała z miejsca, puszczając dłoń byłego gracza Sevilli.
Posłał w jej kierunku parę błyskawic, jednocześnie marszcząc czoło.
- Okej, przepraszam.
- Ja też - stwierdziła Evelis podchodząc do siostry. - To wszystko nie miało żadnego sensu.
- Nie powinnam była z nim...
- Daj spokój - położyła dłonie na ramionach szatynki uśmiechając się promiennie. - Wyobrażasz sobie życie bez Danieli? Nudno by było!
Dziewczyna odwzajemniła jej gest. Obie wiedziały, że to właśnie ten moment. Przytuliły się do siebie, przenosząc w niepamięć wszystkie wydarzenia ostatnich pięciu lat. Wreszcie ponownie byli prawdziwą, trzymającą się razem rodziną.
- Mam nadzieję, że wam się ułoży.
- A ja, że ty znajdziesz kogoś godnego tak wspaniałej kobiety.
- Zawsze możesz mi przedstawić paru swoich kolegów z Meksyku.
Młodsza pokręciła głową za śmiechem.
- I zrobię to! Javiera już znasz, jest w stu procentach do...
- O nie, nie, nie! Nie pcham się w związki z byłymi mojej siostry. Trzeba umieć uczyć się na błędach.
Jesé wytrzeszczył delikatnie oczy. W głębi serca wiedział jednak, że to początek nowej, zupełnie innej drogi w życiu. Wreszcie czuł się szczęśliwy. A teraz już zawsze miało być tak kolorowo, niemal idealnie. Niemal, ponieważ w życiu każdego człowieka występują chwile słabości. Trzeba je jednak przejść z podniesioną głową, co ostatnio stało się specjalnością siedzących w salonie osób. Nic nie było w stanie zakłócić ich radości spowodowanej najprostszą rzeczą na ziemi. Rodzinną miłością.
_______________
Tak, to ostatni rozdział. Został jeszcze epilog, więc uznajmy, że nie będę smarowała żadnego podsumowania tej historii :')
Kolejny przesłodzony, ale takie miało być to opowiadanie. Dużo pozytywów. I mam nadzieję, że udało mi się osiągnąć efekt.
Czekam na opinie i dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do tego momentu. Ale także i tym, którzy z początku tutaj zaglądali. To motywuje ;*
Teraz uciekam ciesząc się do chwili obecnej bramką Aarona jak i odrobieniem strat do City ♥ Właśnie przez to rozdział pojawia się o tak późnej porze :')

 

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział IX

Każdy z nas ma swoje życie. Niekiedy staje się szare, nudne, niezwykle monotonne. Innego dnia jest pełne uśmiechów, zdumień, najróżniejszych barw wypełniających zmęczone dusze. Bo właśnie na tym polega piękno tułaczki zakończonej śmiercią. Nie wszystko jest kolorowe. Bez cierpienia nie umielibyśmy doceniać szczęścia, co mogłoby się skończyć jeszcze większym niezadowoleniem. Tak więc zostaje nam jedynie cierpliwie czekać na moment, w którym jeden drobiazg wywróci naszą codzienność do góry nogami zmieniając ją w pasmo niekończącej się radości.
Słońce ogrzewało południe Hiszpanii od dobrych kilku godzin, kiedy młoda blondynka zaczęła rozciągać zastałe po upojnej nocy mięśnie. Otworzyła oczy ziewając. Na jej twarzy od razu zagościł szczery uśmiech zwiastujący zadowolenie z ostatnich wydarzeń. Nigdy nie myślała, że Jesé będzie w stanie dać jej tyle spełnienia w kilku namiętnych pocałunkach. Jak gdyby pocące się dłonie od nadmiaru pozytywnych emocji nigdy nie zwiastowały miłości goszczącej między tą dwójką. Ona od lat starała się ją ignorować, on miał zamiar pielęgnować po wsze czasy. Już wiadomo, na czyim zdaniu stanęło. Evelis nie mogła się nie zgodzić z ukochanym Ich związek był czymś pięknym, cholernie wspaniałym. Byli niczym para z bajek Disneya, dla nich liczyło się tylko jedno zakończenie. Ze szczęściem w roli głównej. 
Szatyn zasłonił dłonią tęczówki od rażących promieni uprzednio odgarniając zaplątany kosmyk włosów za ucho Andaluzyjki. Jego podekscytowanie związane z dalszą przyszłością sięgało dosłownego szczytu. Nie mógł sobie wyobrazić chwil bez tej drobnej, niezwykle uroczej dziewczyny. Chciał żyć z nią u boku, móc przynosić jej śniadanie do łóżka, całować na powitanie i pożegnanie, gładzić uspokajająco po plecach w cięższych momentach, chwalić się nią na prawo i lewo, obejmować jej talię na różnego rodzaju galach, o których marzył od dawna. Nic więcej się nie liczyło. Tylko to, czy Ramos zechce wrócić z nim do Madrytu. Z niewiadomych powodów był święcie przekonany, że właśnie tak się stanie. 
- Jak się spało? - spytał z promiennym uśmiechem na twarzy.
- Nie skłamię mówiąc, że bardzo dobrze. 
Przyciągnął ją do siebie delikatnie dotykając gładkiej skóry policzków. Były lekko czerwone i miał szczerą nadzieję, że wcale nie przez panujący na dworze chłód.
- Liczyłem na dodanie czegoś w rodzaju z tobą zawsze skarbie. 
Chciał ją pocałować, ale szybko odwróciła głowę. Skrzyżowała ręce na piersi prychając z oburzeniem. W głębi serca jednak czuła nieskazitelne uniesienie pchające ją daleko na przód, do krainy przepełnionej takimi właśnie scenami. Czego chcieć więcej? 
- Czy ja w ogóle muszę dodawać takie epizody? To chyba oczywiste! 
Zaśmiał się nie mogąc opanować dreszczy w okolicach żołądka. To utwierdzało go jedynie w przekonaniu, że właśnie znajduje się obok przysłowiowej 'tej jedynej'. Nikogo innego nie chciałby widzieć z sobą w podobnej sytuacji. Tylko Evelis miała ten zaszczyt.
- Co nie zmienia faktu, że takie słowa, szczególnie z twoich ust bardzo mnie cieszą. 
- W takim razie ja też chcę je usłyszeć. Ale od Ciebie - westchnęła przybliżając się lekko. 
Musnął jej wargi sięgając dłonią na nagą, szczupłą talię. Miał ochotę dać się ponieść emocjom, kiedy przyłożyła opuszki palców do jego torsu. Wiedział jednak, że nie powinien tego robić. To jak skaranie. Pragniesz jej całym sercem, choć nie powinieneś, bo należy do kogo innego. 
Zamarł uświadamiając sobie powagę tego stwierdzenia. Gwałtownie nabrał powietrza z niemiło ściśniętym gardłem. Brakowało mu oczywiście zamartwiania się o konkurencję w postaci Meksykanina. Może faktycznie podświadomość mówiła o tym, że blondynka odwzajemnia wszystkie jego uczucia. Ale to były jedynie chore wymysły, głupie wrażenie, które w każdej chwili mogło zmienić się w coś wręcz przeciwnego. Nie mógł do tego dopuścić!
- Nigdy z Ciebie nie zrezygnuję - szepnął trzymając w uścisku kruchą dłoń Hiszpanki. - Będę walczył do samego końca. Choćbym miał przejść z Realu do trzecioligowca. 
Zaśmiała się słysząc dziwne porównanie. Rozumiała jednak, jak wiele znaczyłoby dla niego odejście z Królewskiej drużyny. Dlatego niemal wzruszyła się po tej deklaracji. Pociągnęła nosem unosząc kąciki ust jeszcze wyżej. Nie miała nawet pojęcia, że to możliwe. 
- A dwadzieścia cztery godziny temu nie chciałeś mnie nawet pocałować - westchnęła z udawanym smutkiem. - Podobno to kobiety są zmienne. 
Prychnął ze śmiechem przyciągając ją bliżej. Zawsze była pamiętliwa. Często wypominała mu drobiazgi sprzed miesięcy, które on zdążył już dawno wyrzucić z krainy myśli. 
Patrzył w niebieskie tęczówki zalewany falami ciepła. Ona doświadczała dokładnie tego samego. Oboje cieszyli się własną bliskością, możliwością przytulenia drugiej osoby, najzwyklejszego kochania się. Byli własnymi oddechami szczęścia przenoszącymi ich do wyimaginowanego królestwa bez skazy. Nic się z tym nie mogło równać. 
- Tyle, że nie musisz walczyć - powiedziała ocierając swoim nosem o jego. Najchętniej zatrzymałaby czas spędzony w tym niezbyt przyjemnym miejscu, by móc później odtwarzać te wydarzenia jak płytę DVD czy kasetę wideo. W trudnych chwilach przenieść się do tego momentu, na poprawę humoru. Uśmiechnęła się. - Od dawna jestem twoja. 
Rodríguez pokiwał głową ze łzami goszczącymi pod powiekami. Powolnie przetoczył ją na plecy, po czym namiętnie całując zaczął gładzić jej włosy. Całkowicie oddawał się tym czynnościom, jakby to od nich zależała przyszłość ich jeszcze nieistniejącego związku. Działał z delikatnością, ale i niesamowicie ogromną intensywnością. Chciał zwyczajnie pokazać, jak wiele znaczy dla niego ta drobna, pozornie grzeczna dziewczyna. A kochał ją dosłownie nad życie.
- Nie uważasz, że powinniśmy poszukać pomocy? - spytała, nieznacznie się od niego odsuwając. 
- Wolałbym zostać tutaj do końca świata. 
Zaśmiała się uroczo marszcząc nosek. Też tego pragnęła. 
- Po powrocie do Madrytu będę cała twoja. Obiecuję. 
Poruszył zabawnie brwiami wyobrażając sobie ich wspólne mieszkanie. Podobała mu się ta wizja. 
- I to ja rozumiem! Przez pierwszy miesiąc nie prześpisz żadnej nocy - musnął jej usta usatysfakcjonowany reakcją w postaci purpurowych policzków. - Musisz być tego świadoma kochanie. 
- Jasne jasne. A teraz wstajemy! - westchnęła odpychając go. Znalazła się w pozycji siedzącej wzrokiem poszukując własnych ubrań. Na całe szczęście nie były mocno porozrzucane. - Jakoś wolę rodzinny dom od wychłodzonej stodoły. 
Pokręcił głową wzdychając ciężko. Nareszcie wszystko zaczynało iść w dobrym kierunku.

***

Spojrzała przez okno z uśmiechem na ustach. Wreszcie na miejscu! Po godzinie szukania kogoś skłonnego do napełnienia baku niewielkiej Toyoty, czekała ich jeszcze trzydziestokilometrowa droga powrotna. Taki rozwój wypadków niezbyt przypadł do gustu którejkolwiek ze stron. Zziębnięci, zmęczeni, skorzy do walnięcia się na wygodne łóżko. Marzyli jedynie o gorącej czekoladzie, kocu i rozpalonym kominku. Tak niewiele trzeba do osiągnięcia szczytu szczęścia... 
Szybko wysiadła z samochodu trzaskając metalowymi drzwiami. Nigdy więcej nie wsiądzie do tego przeklętego pojazdu! Dokładnie takie postanowienie obrała przed postawieniem nogi na ubitym śniegu. Przeniosła wzrok na podjazd uśmiechając się lekko. Zdziwiony Sergio przytulał Danielę stojąc obok najprawdopodobniej setnego ulepionego przez dziewczynkę w tę zimę bałwana. Pokręciła głową śmiejąc się pod nosem. Już widziała wytłumaczenia, które będzie musiała wcisnąć biednemu bratu. Oby się tylko niczego nie domyślił! 
Ramos odstawił dziewczynkę na ziemię ruchem ręki pokazując, by wróciła do budynku. Najprawdopodobniej nie zauważyła napastnika Los Blancos, bowiem bez marudzenia wykonała polecenie wujka. Stając na palcach zamknęła drzwi wejściowe ostatni raz patrząc na własne dzieło. Bez wątpienia była z tego dumna. 
Obrońca za to przemierzył dystans dzielący go od pary pospiesznym krokiem, po czym otworzył im bramę wjazdową. Obrzucił ich podejrzliwym spojrzeniem marszcząc przy tym czoło. Coś mu tutaj śmierdziało i choć przez ostatnie godziny niemal odchodził od zmysłów pogrążony w zamartwianiu się, teraz wiedział, że nie miał się czego bać. Blondynka była bezpieczna. Przynajmniej tak mu się wydawało.
- Nie uważacie, że to trochę za wczesna pora na powrót do domu? - sarknął wściekły na cały świat. Sam był zdziwiony własną postawą. 
- Oj Sergio, daj spokój - westchnęła Evelis mocno się do niego przytulając. - Zabrakło paliwa.
Piłkarz zaśmiał się ironicznie w duszy delikatnie sobie przyklaskując. Czyli całość zadziałała niemal idealnie. Miał jednak nadzieję, że nie zostaną tam tyle czasu. Naprawdę się bał! 
- Jesé nie umie tankować? 
Miał ochotę się zaśmiać, choć cała ta sytuacja była wyłącznie z jego winy.
- Odezwał się ten, co umie - prychnął szatyn stojący kilka metrów z boku. 
Andaluzyjka odsunęła się od brata teatralnie wywracając oczami. No tak, zaczyna się. 
- Jak widzisz jestem w domu, nie nudziłem się nocą w lesie, więc najprawdopodobniej na brak owej umiejętności nie narzekam. 
- Skąd pewność, że się nudziliśmy? 
Sergio parsknął śmiechem unosząc brwi. W środku gotował się przywołując różne wersje wydarzeń.
- Mam jedynie nadzieję, że nie rozdziewiczyliście mojego biednego autka - mruknął nonszalancko wskazując srebrną karoserię. 
Rodríguez przyjął purpurową barwę zdradzając tym samym całą prawdę. 
- Cholera! Skąd on wie? 
Blondynka miała ochotę efektownie uderzyć się dłonią w czoło. Głupota zawodnika Królewskich w tamtej chwili niemal oszałamiała. 
- Czyli jednak? - Ramos zaśmiał się serdecznie zaciskając pięści. - Na całe szczęście włożyłem do schowka mniejsze prezerwatywy. Moje mogłyby się okazać o kilka rozmiarów za duże.
Hiszpan niemal położył się przed nim na zmarzniętej nawierzchni. Otworzył szeroko usta w geście zdziwienia. Sam już nie wiedział, czy dotyczyło ono niesamowicie zjadliwej uwagi, czy też możliwie prawdziwego faktu przewidzenia przez stopera ich domniemanego stosunku. Rany boskie, czy to wszystko było aż tak cholernie oczywiste?!
- Dosyć! - krzyknęła Evelis ze zjeżonymi włoskami na plecach. Nienawidziła słuchać ich kłótni, nigdy nie umiała stanąć po którejś ze stron, bo każdy był dla niej tak samo ważny. Tyle, że w kompletnie innym znaczeniu tego słowa. - Zachowujecie się jak przedszkolaki.
- Może nimi jesteśmy skarbie? - westchnął Sergio nadal mierząc piorunującym wzrokiem kolegę z drużyny. 
- Mało mnie to obchodzi, ja idę do domu. Jak zamkną się za mną drzwi, możecie drzeć koty - odparła kierując się ku wejściu do budynku. Ze zniesmaczoną miną potrząsnęła głową. Obaj byli niezwykle bezczelni. I możliwe, że właśnie tą bezczelność kochała w nich najbardziej. - Ale bez użycia pięści!
Żaden z nich i tak nie posunąłby się do równie zuchwałego czynu. Nie było się czym martwić. 
Stanęła na pierwszym schodku, gdy drzwi odskoczyły na metalowych zawiasach. Przełknęła głośno ślinę widząc przystojnego, niezwykle seksownego Meksykanina lustrującego ją zbolałymi tęczówkami. Serce w jej piersi zadrgało niebezpiecznie, wystukując rytm marsza żałobnego. Musiała zranić jego uczucia, a im szybciej to zrobi, tym lepiej stanie się dla każdego zgromadzonego w Sevilli członka rodziny. W takich właśnie momentach żałowała, że nie jest zimną suką. I tak naprawdę nigdy nie potrafiła nią być. 
Biorąc parę głębokich oddechów, niepewnie odwróciła głowę. Spojrzała na brata czując uścisk w okolicach żołądka. Tym razem nie był przyjemny. Niemal rozpłakała się z bezsilności, kiedy mężczyzna twardo pokiwał głową. Dawał tym samym znak, że powinna zakończyć tę chorą grę. Bo ciągnąc to w takiej postaci może przysporzyć cierpienia nie tylko sobie, ale i całej trójce, czego desperacko pragnęła uniknąć.
Ponownie przeniosła wzrok na narzeczonego. Jej ręce trzęsły się niemiłosiernie od nadmiaru emocji, co zwiastowało tylko jedno. Nieprzyjemną, strasznie trudną konwersację do odbycia. Jedną z tych, po których albo ryczy się w poduszkę, albo czuje ulgę z powodu rozwiązanego problemu. Musiała przez to przejść, najlepiej z wielką, kobiecą godnością.
- Chyba musimy porozmawiać - wydusiła drżącym głosem. 
Javier uśmiechnął się delikatnie, co wcale nie wyrażało zadowolenia. Raczej powstrzymywało wybuch panicznego smutku. 
- Też tak uważam. 
I żadne nie miało drogi powrotnej ku wcześniejszemu życiu. A wbrew pozorom razem było im naprawdę bardzo dobrze.
_______________
Lubię, oj lubię ten rozdział. Szczególnie drugą połowę. Chciałam wrócić do kłótni między Sergio, a Jese, ale chyba wyszło mi to nie najlepiej. Cóż, w miarę możliwości jestem zadowolona. Chociaż zawsze mogło być lepiej, prawda? :')
Czekam na opinie kochane ;*