wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział II

Jasny śnieg wirował za oknem dodając uroku całej Andaluzji. W dzisiejszych czasach mało kto dostrzegał piękno zimy, większość standardowo narzekała na nią wspominając przy tym upalne lato, jednak dla Ramosów był to jeden z piękniejszych okresów w roku. Święta Bożego Narodzenia, lepienie bałwanów i bitwy na śnieżki kochało każde dziecko w ich rodzinie. Można powiedzieć, że bez tego typu zabaw nie potrafiłoby przeżyć. 
Młoda blondynka zeszła po schodach przeczesując palcami pojedyncze pasma swoich włosów. Przelotnie spojrzała w ciemną szybę kominka, który funkcjonował bardzo rzadko, po czym uśmiechnęła się szeroko. Miała na sobie jasne jeansy i koszulkę los blancos z nazwiskiem brata na plecach. Uwielbiała zakładać biały trykot, nosić ich herb na piersi. Robiła to z dumą godną każdego prawdziwego madridisty, którym z całą pewnością była. Mruczenie pod nosem hymnu La Decimy czy płakanie po wielkich zwycięstwach towarzyszyło jej na każdym kroku. Nie raz wdawała się w potyczki słowne z kibicami Interu, Anderlechtu lub jeszcze innych drużyn, jednak zawsze na tym kończyła. Nie miała najmniejszego zamiaru oberwać czyjąś pięścią przez bronienie klubowych barw. Chociaż gdyby było to konieczne, oczywiście nie zawahałaby się nawet przez chwilę.
Nie tracąc zapału usiadła obok Javiera. Wtuliła się w niego ukazując, że kolejne ważne wydarzenie, jakim był mecz Realu Madryt chce przeżyć właśnie z nim. Romero bez zbędnych ceregieli objął ją w pasie, po czym delikatnie zapiął jeden guzik w koszulce ukochanej, by zasłonić jej dekolt. Zaśmiała się.
- No co, chcę bronić twojej intymności - odparł przesuwając kciukiem po dolnej wardze dziewczyny.
- Kochany jesteś. Tyle, że prócz mojego taty, brata i trzech szkrabów, dla których jestem ciocią nie ma tu żadnego innego mężczyzny - oznajmiła zatapiając się w ciemnych tęczówkach Meksykanina. Dzieliło ich ledwie parę milimetrów.
- To nie znaczy, że mogą patrzeć na twój biust.
Ramos uniosła brwi ku górze w geście rozbawienia.
- Którego i tak nie widać.
Delikatnie musnęła jego wargi swoimi, ale szybko skończyła tę czynność. Uwielbiała patrzeć na złość połączoną z pożądaniem malującą się na twarzy narzeczonego. Wyglądał wtedy naprawdę uroczo. On oczywiście chciał pogłębić pocałunek, jednak Evelis położyła mu dłoń na piersi chytrze się uśmiechając. Powoli pokręciła głową.
- Jesteś okropna! - wiele razy używał tych słów.
- A ty mimo wszystko mnie kochasz - powiedziała dotykając opuszkiem palca jego nosa.
- Najbardziej na świecie - szepnął przybliżając się do niej. Tak, w tej chwili chciała dać się ponieść namiętności. Mimo wszystko los pragnął czegoś zupełnie innego, bowiem w drzwiach stanęła zadowolona Rubio.
- Dobra zakochańce, może nie na oczach mojego syna? - zaśmiała się.
Andaluzyjka automatycznie spojrzała na chłopca. Jej oczy rozbłysły na widok maleńkiej śnieżnobiałej koszulki, w którą był ubrany i smoczka z herbem Królewskich. Ciemne włoski niemowlaka, zwykle ukryte pod czapką dzisiaj pozostały na widoku, a nóżki kopały powietrze szukając oporu.
- Wykapany tatuś, pójdzie w jego ślady - mruknęła dziewczyna wstając.
Wyciągnęła ręce w stronę Pilar. Uważając, by nie zrobić dziecku żadnej krzywdy, wzięła go na ręce i uśmiechnęła się.
- Będziesz najlepszym piłkarzem na świecie, prawda? - mruknęła w charakterystyczny sposób. Nigdy nie rozumiała, dlaczego ludzie seplenią zwracając się do małych dzieci, a sama nie umiała inaczej. Zwyczajnie wydawało jej się, że wtedy Sergio jest w stanie ją zrozumieć.
- Oczywiście, że tak - do pomieszczenia weszła Paqui z mężem u boku. - Do twarzy Ci z dzieckiem skarbie.
Evelis tylko wywróciła oczami wracając na stare miejsce. Doskonale wiedziała, co mama chce jej przekazać tymi słowami.
- Nie wymusisz na mnie kolejnego wnuka, na pewno nie teraz.
Każdy wiedział, że blondynka była jedynym bezdzietnym potomkiem Ramosów. Ich rodzicielka tysiąc razy sugerowała ciążę, chciała wreszcie zobaczyć szczęście na twarzy najmłodszej córki, jednak nigdy nie potrafiła postawić na swoim. Dziewczyna twardo obstawała przy wersji, że jeśli będzie chciała mieć dziecko, to się o nie postara. Tym bardziej, że za dziesięć miesięcy miała brać ślub, pociecha w takiej chwili tylko utrudniłaby ich życie.
- A ja bym chciała, żeby ciocia miała małego dzidziusia! - zawołała córka Rodrígueza siadając obok ośmioletniego Xaviera i jego o połowę młodszego brata - Nathana.
- Widzisz? Maluchy wiedzą, co dobre - zaśmiała się gospodyni domu zajmując miejsce przed telewizorem.
- Może wleszcie ulodziłaby się dziewczynka. Bo Selgio tylko nalobił mi nadziei - odparła spuszczając główkę. Niewymawiane przez nią 'r' dodawało pewnego uroku w sposobie mówienia, który preferowała.
Zaraz za dziećmi w salonie pojawiły się ostatnie dwie oczekiwane osoby - Rene i Miriam. Spojrzeli na siostrę z niezbyt miłymi emocjami, po czym usiedli jak najdalej się dało.
- Skarbie, chodź do mnie - Ramos skierowała te słowa do swojej córki, która jednak nie miała najmniejszego zamiaru ruszać się z miejsca.
- Chcę siedzieć obok cioci i Selgio! Wujek na pewno coś strzeli! - mruknęła z entuzjazmem charakterystycznym dla tak pogodnej dziewczynki.
Blondynka patrzyła na nią ze łzami w oczach. Za każdym razem, kiedy ją widziała czuła dokładnie to samo. Żal, zazdrość, odrzucenie. Marzyła, aby Daniela stała się jej córką, była gotowa cofnąć się w czasie i urodzić dziecko w wieku szesnastu lat, byleby tylko Jesé siedział teraz obok niej, przytulał ją. Mała sprawiała wrażenie trafionego połączenia wujka i ojca. Kolor włosów oraz oczy odziedziczyła po Sergio, za to jeśli chodzi o rysy twarzy, cały tata. I chyba dlatego każdy ją kochał, bo była osobą bezstronną, zawsze całym serduszkiem pragnącą dobra każdego dookoła, kimś, kto wprowadzał ciepło do ich domu. Pewnego rodzaju światełkiem w tunelu dającym nadzieję na zakończenie trwającej lata kłótni między rodzeństwem. Niestety nic nie wskazywało na takie zakończenie sprawy.
- W porządku - mruknęła Miriam. Nie podobało jej się to, ale nie miała nic do gadania. Wiedziała, że Daniela uwielbia Evelis, co w pewnym sensie sprawiało jej ból, którego nie chciałaby doświadczyć żadna matka.
Hiszpanka widząc, co się dzieje wokół schowała twarz w niezbyt gęstych włoskach juniora, który siedział jej na kolanach i z zaciekawieniem dotykał pierścionka zaręczynowego. Nie chciała sprawiać nikomu przykrości, a szczególnie własnej siostrze. Problemem był jednak fakt, iż to starsza z nich zraniła tą młodszą na początku. Więc teraz chyba nie powinna mieć żadnych pretensji w stronę blondynki. To ona uwiodła jej byłego chłopaka z nadzieją, że się w niej zakocha, ale wyszła z tego jedynie Daniela.
Uratował ich pierwszy gwizdek sędziego w finale Klubowych Mistrzostw Świata. Partnerka Javiera podniosła głowę i szybko spojrzała na ekran. Zaczęła szukać słynnej madryckiej czwórki z nadzieją, że mimo wszystko się na niego nie natknie. Iker powiedział jej o mikronaderwaniu i mimo, że było maleńkie, to istniało. A wychodząc na murawę Andaluzyjczyk niestety ryzykował poważną kontuzją. Jej serce zamarło, kiedy Ramos dotknął piłki po raz pierwszy w tym spotkaniu i działo się tak za każdym razem, gdy brał udział w jakimkolwiek starciu. Dopiero po niezwykle efektownej główce zrozumiała, iż był to jeden z ważniejszych dni jego życia. Nie mógł przegapić ostatniego spotkania w Maroku, bo tak naprawdę on był podstawą tego sukcesu.

***

Kibice w białych trykotach wołający "Hala Madrid", machający flagami i szalikami, skaczący z podniecenia przed meczem ich ukochanej drużyny byli prawdziwym skarbem dla piłkarzy los blancos, niesamowicie ważnym wsparciem, które posiadały nieliczne drużyny na całym świecie. A tak wspaniałych sympatyków nie miał po prostu nikt! Każdy sportowiec tylko czekał, aż zaczną skandować jego imię, cieszyć się na widok zawodnika tak wielkiego klubu piłkarskiego. Ekipa z Hiszpanii czuła się jak u siebie, ludzie znajdujący się na trybunach w dużym przeważaniu chcieli wspierać Mistrza Europy, mało który sektor kibicował argentyńskiemu San Lorenzo.
Sergio wyszedł z szatni i skierował się ku wyjściu na murawę. Stanął po stronie Królewskich, po czym zaczął przybijać piątkę z każdym po kolej śmiejąc się co chwilę. Bliższym przyjaciołom takim jak Cristiano, Marcelo, Toni czy Isco dawał buziaka w policzek szepcząc słowa otuchy. W ich stronach był to normalny gest, nikt nie rozumiał, czemu na wschodzie uważano coś podobnego za objaw homoseksualizmu. Jak widać wiele sobie ze słów ludzi nie robili, ponieważ żaden nie miał najmniejszego zamiaru zrezygnować z tej tradycji. Za bardzo przypadła im do gustu, by nagle, w sumie bez powodu przejść na coś innego. I mogli się założyć, że równie mocno krytykowanego gdzie indziej.
- Wszystko w porządku? - spytał Iker zaraz po życzeniu sobie nawzajem powodzenia.
- Jeśli chodzi o nogę, tak - odparł Ramos wiążąc sznurowadła w spodenkach. Starał się nie patrzeć na osoby przemieszczające się z szatni w stronę ławki rezerwowych, jednak momentami nie umiał tego robić. Wiedział, że najmniej lubiany 'kolega' już dawno ukazał się kibicom, dlatego mógł sobie na to pozwolić. Czuł dziwną potrzebę wsparcia tych, którzy najprawdopodobniej przeżyją finał siedząc. Sam nie chciałby doznać czegoś takiego.
- Mógłbyś dać spokój chociaż na święta.
Hiszpan spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem. Nigdy nie myślał, że będzie za jego pogodzeniem się z Rodríguezem.
- Dobrze wiesz, że nie umiem. Tysiąc razy próbowałem mu wybaczyć i gie z tego wychodziło. Cały czas musiał pitolić o Evelis i Miriam.
- To bez sensu Sergio. Niszczysz sobie rodzinne chwile sprawą sprzed pięciu lat. Twoja siostra jest zaręczona i tak naprawdę roztrząsanie tego nie ma najmniejszego sensu. To tak jakbym ja miał uraz do Ciebie, bo cztery lata temu zamiast wybronić piłkę w meczu z United wpakowałeś ją do mojej bramki - Casillas gadał w swoim stylu. Zawsze chciał ukazać, że ma rację przywołując jakieś niezbyt powiązane z daną sytuacją wspomnienia.
Wicekapitan miał ogromną ochotę na ironiczne wywrócenie oczami. Na całe szczęście w ostatniej chwili utrzymał swoje pragnienia na wodzy, bo mógłby tym poważnie zrazić najlepszego przyjaciela na świecie.  
- Okej, zastanowię się. A teraz już chodź.
Piłkarze wyszli na murawę zaraz po znaku od sędziego liniowego. Byli gotowi na dziewięćdziesiąt minut zaciętej walki, nie tylko i czystej gry w piłkę, ale także fauli. Mecze o najwyższą stawkę często kończyły się ogromną ilością kartek.
Z kolei Jesé oglądał całe zajście z ławki rezerwowych. Z niemałą zazdrością patrzył jak koledzy przybijają piątki zawodnikom argentyńskiej drużyny, później ustawiają się na swoich pozycjach czekając na pierwszy gwizdek, aż wreszcie zaczynają grać. Całym sercem chciał znaleźć się na boisku, towarzyszyć im i dawać z siebie wszystko, co najlepsze. Pokazać możliwie jak najwięcej, by zaklepać sobie miejsce w wyjściowej jedenastce, które aktualnie oblegał Benzema. Cóż, kontuzja robi swoje, nie był w doskonałej formie i sam musiał to przyznać. Co nie znaczy, że nie liczył na zmianę, chyba każdy chciał wejść, by robić to, co kocha najbardziej. Nawet młody Medran powołany z Castilli.
Całe spotkanie było zacięte i brutalne. W ciągu piętnastu minut San Lorenzo zdążyło zapisać na swoim koncie dwie kartki, jednak Real szybko im odpowiedział. Rodríguez chytrze uśmiechnął się, gdy arbiter w dwudziestej-drugiej minucie pokazał żółty kartonik madryckiemu stoperowi. Zupełnie inne uczucia towarzyszyły mu, kiedy ta sama osoba po pięknie wykonanej główce i asyście Toniego Kroosa otworzyła wynik meczu. Hiszpan patrzył na brata matki jego dziecka z lekkim uśmiechem, przytulany przez każdego po kolei. Nie cieszył się, ale też nie mógł tego ukazywać. Chociaż pewien rodzaj euforii w nim gościł, w końcu nie tylko Ramos ma szanse na zostanie mistrzem świata. Odwzajemniał każdy uścisk, każde klepnięcie w plecy ukazując nie do końca fałszywe zadowolenie, które jednak zniknęło naprawdę szybko.
Sergio obiegł bramkę unosząc górną część trykotu. Pod spodem miał białą koszulkę, na której widniał pewien napis.
"Dla najważniejszych osób w moim życiu! Pilar, Sergio, Evelis - kocham was!"
Serce młodego piłkarza zabiło mocniej, a niechęć w stronę stopera urosła niezwykle mocno. Chciał krzyczeć, bić pięściami w co popadnie, najlepiej głowę strzelca bramki. Pragnął ulżyć własnym emocjom, dać im się ulotnić w możliwie jak najprostszy sposób, którego o dziwo najzwyczajniej w świecie nie było.  Nie mógł uwierzyć, że Andaluzyjczyk zadedykował trafienie komuś, kogo kiedyś kochał. Bzura! Ona nadal znaczy dla niego naprawdę wiele. Bardzo chciałby, żeby siedziała na trybunach w jego koszulce, całowała po każdym zwycięstwie, pocieszała po porażce, obejmowała w gorszych chwilach i dzieliła z nim te lepsze, radosne dni. Niestety coś podobnego raczej nie będzie miało miejsca nawet w dalekiej przyszłości.
_______________
Lubię drugą część tego rozdziału;) Ogólnie wszystko, co związane z Sergio. Podoba mi się jego charakter. Ale tak naprawdę nie mi to oceniać, dlatego czekam na komentarze. Jak zawsze zresztą...;p
Trochę opisałam finał, chociaż pewnie i tak większość z Was go widziała. Wspaniały Ramos! I to jeszcze z Tonim do spółki! Tak, nadal się ekscytuję tym jakże pięknym dniem.
Ach no i pragnę zaprosić Was na opowiadanie o Langeraku, które tworzę wraz z wspaniałą Olivią Reus;) 
http://solider-mitch-langerak-bvb.blogspot.com
Myślę, że przypadnie Wam do gustu.
Więcej do powiedzenia nie mam, tylko tyle, że mam nadzieję, iż się podoba;**

czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział I


Przychodzi chwila, kiedy klękasz z bezsilności. Zwyczajnie się poddajesz tracąc wszelką wiarę na lepsze jutro. Wiedząc, że zgotowałeś sobie piekło na własne życzenie, że tak naprawdę każdy problem powstał z twojej osobistej winy zaczynasz powoli nienawidzić samego siebie za to, kim jesteś i ile popełniłeś błędów. Nie potrafisz sobie wybaczyć braku umiejętności cofania się w czasie, tuszowania niechcianych chwil. Coś takiego zawładnęło Evelis podczas rozmowy z Sergio. Nikt nie dał rady przekonać jej do rodzinnych świąt, twardo trzymała się swojego postanowienia - złoży życzenia Javierowi, zjedzą razem kolację i pójdą spać uprzednio wysyłając sms-y do rodziny. A jednak piłkarz Realu Madryt miał w sobie to coś, co ją przekonało.
- Ale dlaczego nie możesz? Podaj mi choć jeden powód - Ramos wypowiedział te słowa twardo, doskonale wiedział ile to wszystko znaczy dla ich rodzicielki. 
- Znasz go. 
Dziewczyna nie chciała ukazać, że nadal zależy jej na młodym zawodniku Królewskich. Od dwóch miesięcy nosiła pierścionek zaręczynowy, więc chyba miała jakieś zobowiązania wobec obecnego partnera. 
- Daniela... Nie możesz dać jej spokoju? To tylko... 
- Myślisz, że chodzi o pięcioletnie dziecko? To nie jej wina. Doskonale wiesz, że ją uwielbiam - przerwała mu w pół zdania. Mała dziewczynka powinna być zupełnie odłączona od tego bałaganu. Nic nie zrobiła w sprawie stosunku swoich rodziców, nie przyczyniła się do tego, zwyczajnie zaczęła istnieć. To oni ją spłodzili, sama na świat się nie pchała. 
- W takim razie co? Jesé? Miriam? Rene? Wiesz, że sam za nimi nie przepadam, ale to nie powód, by uciekać od nas. Nie widzieliśmy się dziesięć miesięcy, zrozum. Chciałbym Cię wreszcie przytulić, wytargać te twoje blond kudły, wrzucić w zaspę śniegową, ubrać z tobą najpiękniejszą choinkę, jaka do tej pory stała w naszym domu. I myślę, że Pilar z Sergio także nie pogardziliby twoją obecnością. 
W oczach Hiszpanki pojawiły się łzy wzruszenia. Bardzo tęskniła za bratem, który do niedawna był jej jedyną podporą. Teraz co prawda doszedł Javier, jednak to nie to samo. Narzeczony nie był przyjacielem i tak naprawdę nigdy nim nie będzie, nie możesz mu się zwierzyć z dosłownie wszystkiego. Przynajmniej ona tak postrzegała stosunki w związku. Do tego dochodził junior. Nigdy nie myślała, że jej brat zostanie ojcem, a tu taka miła niespodzianka. Synek piłkarza miał już siedem miesięcy, a ona nadal nie miała go na rękach. Zdjęcia to nie to samo, chciała go wreszcie poznać, przytulić, nakarmić. Uśmiechnęła się delikatnie. 
- W porządku, zaraz zaklepuję lot. 
Stanęła na płycie lotniska z walizką u boku i westchnęła. Wreszcie czuła, że wróciła do domu. Po debiucie Rodrígueza w pierwszej drużynie los blancos wyprowadziła się z Madrytu do Włoch. Po drodze przewinęły się jeszcze inne kraje (Irlandia, Walia, Belgia i Brazylia), ale ostatecznie wylądowała w Meksyku. Ojczyzna Javiera jest niezwykłym miejscem, jednak to Andaluzja od zawsze była na szczycie podium w jej sercu. Kochała miejsce, w którym się urodziła, spędziła tu wiele wspaniałych chwil i powrót do Hiszpanii był niczym spełnienie marzeń. Wreszcie to ona mogła opowiadać swojemu partnerowi co robiła w danym miejscu, jak miała dziesięć lat, a nie na odwrót.
- W którą stronę teraz? Zamiana ról moja królewno, od dzisiaj ty prowadzisz.
Romero objął dziewczynę od tylu i delikatnie musnął jej szyję. Kąciki ust dwudziestojednolatki powędrowały ku górze. Odwróciła się w jego stronę, zarzuciła ramiona na szyję bruneta i spojrzała mu w oczy. Ciemne niczym węgiel, stalowe tęczówki mieniące się w świetle lotniskowych lamp.
- Wydaje mi się, że Sergio obecnie jest w Maroku, więc trzeba poczekać na Pilar. Z pewnością niedługo się zjawi - szepnęła wplatając palce w grube pasma jego włosów. 
Chłopak zaśmiał się przyjemnie i powoli opuścił dłonie na pośladki blondynki.
- Z chęcią poznam każdego członka Twojej rodziny - zamruczał wprost do jej ucha, po czym bez zbędnych zawirowań wpił się w malinowe wargi.
Ramos oddawała pocałunek, który z każdą chwilą stawał się coraz bardziej namiętny z uwagą i skupieniem. Uwielbiała muskać językiem jego usta, czuć bliskość faceta kochającego ją najbardziej na świecie. Wiele razy przekonała się, że miłość Meksykanina nie jest fałszywa. Chciał tylko i wyłącznie jej szczęścia. Jeśli znalazłaby je u boku innego mężczyzny, pogodziłby się z tym.
Brutalność ogarniająca ich w tamtej chwili stawała się nie do zniesienia. Siostra piłkarza delikatnie zacisnęła pięść na koszulce narzeczonego i odsunęła się, by złapać oddech.
- Naprawdę chcesz to zrobić na lotnisku? - zapytał gładząc ją po policzku.
- Powiem szczerze, że warto spróbować - zauważyła błysk w jego oczach i momentalnie się zaśmiała. - Ale nie dzisiaj, nie pięć dni przed Wigilią. Mama by mnie chyba zabiła.
- Przecież nie musi wiedzieć!
Andaluzyjka pokręciła głową robiąc krok w tył. Ujęła jego dłoń, po czym odwróciła się w stronę walizek.
- W Meksyku mogę się z tobą przespać nawet na stacji metra, w Hiszpanii panują trochę inne zasady. Jęki i piski dochodzące z zamkniętej kabiny nie są zbyt mile widziane - powiedziała ciągnął go w stronę wyjścia.
- Dziwny ten twój naród - mruknął Javier pod nosem z lekkim żalem. Mogła przynajmniej nie robić mu nadziei, teraz będzie musiał chodzić niespełniony do końca dnia, co zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszego uczucia w historii jego doświadczeń. Niestety Evelis często sprawiała mu podobne niespodzianki, więc w pewnym sensie zdążył się już przyzwyczaić. Co nie znaczy oczywiście, że to lubił!
Po mozolnej przeprawie przez tłum dotarli do celu. Na metalowej ławce stojącej zaraz przed halą przylotów siedziała ciemnowłosa partnerka Sergio. Uśmiechnęła się na ich widok i od razu wstała. Rubio zawsze była niezwykle pogodną osobą, uwielbiała pomagać, doradzać, w pewnym sensie były to jej pasje. Nic więc dziwnego, że piłkarz wybrał ją na matkę swojego synka. Ośmioletnia różnica wieku nie stanowiła dla nich żadnej przeszkody, ważne było uczucie, którym się obdarzali.
- Witaj w Hiszpanii - powiedziała po Andaluzyjsku biorąc w ramiona siostrę swojego chłopaka, która odwzajemniła ten gest z ogromną radością.
- Nie myślałam, że nauczysz się naszego akcentowania mamusiu - nie bez powodu Ramos przywitała ją właśnie takimi słowami.
- Musiałam jakoś zaimponować Waszemu ojcu, ciężko jest się z nim dogadać po normalnemu - zaśmiała się serdecznie puszczając towarzyszkę. - Ale wiesz, mamusiu jeszcze nikt do mnie nie woła. Chociaż nie mogę się doczekać tego pierwszego słowa z jego ust. 
- Przyjdzie na to pora, sama się o tym przekonasz.
Javier odchrząknął. Zupełnie nie wiedział, co się dzieje wokół niego. 
- Coś się stało kochanie? - spytała blondynka marszcząc brwi. Wyraźnie zapomniała o jednym małym szczególe, przez co Meksykanin dostał ostrego mózgopląsu. O ile coś takiego w ogóle istnieje.
- Co? Nie rozumiem... Mówiłaś, że bez problemu dogadam się z tutejszymi ludźmi - odparł nieco zmieszany. - I kompletnie nie wiem, co do mnie przed chwilą powiedziałaś. 
Pilar zaśmiała się, a druga dziewczyna szybko skojarzyła fakty. Zwracanie się do Romero po Andaluzyjsku nie było zbyt trafionym pomysłem.
- Przepraszam skarbie, po prostu się zapomniałam - te słowa wypowiedziała po przerzuceniu się na standardowy Hiszpański. - Wszyscy tutaj mówią tak samo jak w Meksyku, więc nie musisz się obawiać. Czasami tylko inaczej wypowiadają niektóre słowa.
- Czasami?! Coś czuję, że zaliczę pewną niemiłą wpadkę... 
- Z jej ojcem na pewno - wtrąciła się Rubio. - Chyba, że będziesz wiedział jak się przedstawić. Wtedy da Ci spokój. 
Javier przełknął ślinę z goryczą, której nigdy wcześniej nie zakosztował. No to wpadł. Nigdy nawet nie słyszał tego języka, nie wspominając już o posługiwaniu się nim. 
- Spokojnie, nauczymy Cię po drodze - oznajmiła Evelis z nadzieją, że to go chociaż trochę uspokoi. 
Tak, miało tak być. W ostateczności chłopak spojrzał najpierw na jedną, później na drugą z przerażeniem. Nie tego się spodziewał. Ostatnią rzeczą, której w tej chwili pragnął były dziwne testy ze strony rodziców jego narzeczonej. Ale chyba nie miał wyboru, musiał wziąć to na klatę jak prawdziwy mężczyzna i pokazać, że ma jaja. Bynajmniej taki miał zamiar. 

***

Jasność panująca na korytarzach marokańskiego hotelu momentami była nie do zniesienia. Piłkarzom przyzwyczajonym do pięciu stopni na minusie i śniegu zdobiącego ulice okolicznych miasteczek nie przypadło to do gustu. Nie mówiąc już o Tonim i Garecie pochodzących ze stron, w których po wyjściu z domu można było zamarznąć. Tutaj zwyczajnie tego nie było, opady atmosferyczne ograniczały się do deszczu. Każdemu po kolei brakowało zimowej atmosfery, na którą czekali cały rok, bo w Hiszpanii nie trwała długo. Miesiąc i koniec. Okazja na wsadzenie kogoś w zaspę znikała niczym piękna tęcza. A teraz brutalnie zabrano im pięć dni oznaczonych w kalendarzu białą gwiazdką.
Rodríguez zapukał do drzwi z numerem czterysta piętnaście, po czym wziął głęboki oddech. Stawanie twarzą w twarz z osobą, która mieszkała w tym pokoju nie należało do jego ulubionych czynności, jednak odmawianie Carletto także nie było w porządku. Zrobił dla nich zbyt wiele, by stawiać mu się z takich głupich powodów. Do tego zupełnie osobistych. 
Klamka drgnęła i chwilę później na progu stanął kapitan los blancos z wyrazem zdziwienia. W końcu była cisza poobiednia, mało kto wychodził z pokoi w tym czasie. Mimo wszystko na widok kolegi z drużyny delikatnie się uśmiechnął i wpuścił go do środka. Wiedział, że może wyjść z tego niemała zadyma, ale nie umiał być nieżyczliwy. 
- Jest Sergio? - spytał Jesé wyraźnie zmieszany.
Casillas spojrzał na niego z niemałym zdziwieniem rysującym się na jego twarzy. Spojdziewał się wszystkiego, tylko nie tego.
- W łazience, zaraz powinien wyjść. 
Stali dobrą chwilę czekając, aż Ramos zaszczyci ich swoją obecnością. Bramkarz mierzył wzrokiem towarzysza próbując odczytać, w jakich zamiarach się tutaj zjawił, jednak zupełnie mu to nie wychodziło. Ciemne oczy Hiszpana pozostały nieprzeniknione.
- Masz jakąś sprawę?
Dwudziestodwulatek zmarszczył delikatnie czoło. Przychodząc tu nie był przygotowany na coś podobnego. Zwykłe oznajmienie i już go nie ma. W ostateczności czuł się jak na przesłuchaniu.
- Carlo chciał go prosić na rozmowę w sprawie jutrzejszego finału - mruknął delikatnie zmieszany.
Cała trójka grała w jednej drużynie, w przyszłości prawdopodobnie będą dzielić także szatnię reprezentacyjną, a darli koty odkąd Rodríguez zjawił się na Santiago Bernabeu. Nikt nie wiedział, o co poszło, każdy starał się być bezstronny, jednak Iker jako wierny przyjaciel Andaluzyjczyka zwyczajnie nie potrafił zadawać się z obydwoma.
- W porządku - odparł Casillas siadając na fotelu stojącym przy oknie. Automatycznie zaproponował piłkarzowi to samo, jednak chwilę później zaprzestał wskazywania dłonią na mebel. Z łazienki wyszedł nie do końca suchy Sergio.
- Słyszałem, coś jeszcze? - syknął mierząc wzrokiem gościa.
Niby nie powinien traktować go w taki sposób, ale dla niego był zwyczajnym śmieciem. Nic niewartym gnojem, który zranił jego siostrę, a drugiej zrobił dziecko. Po prostu nie wyobrażał sobie przyjaźni z kimś takim. Nie umiał patrzeć na niego normalnie, od samego początku Jesé był kimś w rodzaju zwykłego znajomego. W niektórych przypadkach było to nawet za dużo powiedziane, bowiem między tą dwójką potrafiło dojść do naprawdę zaciętych potyczek słownych, które zwykle kończyły się tematem Danieli, Evelis i Miriam. Każdy miał tego dość, zapobieganie starciom na drodze Rodríguez - Ramos stało się ich obsesją, jednak nie zawsze było to możliwe. Tak ja w tamtej chwili, ponieważ akurat trener był wielkim zwolennikiem ich pogodzenia.
- Nic panie miły - odgryzł się najmłodszy. Nie miał zamiaru ruszać się z miejsca.
- Odezwał się.
- Nie rozumiem, ciągle żywisz urazę o to, co stało się pięć lat temu. Przecież mój związek z Evelis był wtedy przeszłością - zaczął napastnik. Jego oczy zmieniły się w szparki, ponieważ nie mógł znieść czegoś równie niesprawiedliwego. Bynajmniej w jego mniemaniu.
- Ale ją zraniłeś i idąc do łóżka z Miriam doskonale wiedziałeś, że tak będzie. To chyba powinno wszystko wyjaśnić.
- Albo i nie.
Iker wstał czując, że szykuje się grubsza afera. Nie mógł pozwolić, by doszło do rękoczynów.
- Czego ty niby oczekujesz?! - Ramos sprawiał wrażenie na maksa wkurzonego, jakby zaraz miał stracić kontrolę nad własnymi czynami. Co zdarzało się niestety dość często, nawet na boisku.
- Żebyś zrozumiał, że żadne z nas nie jest niczemu winne! Evelis była głupia myśląc, że tak po prostu do niej wrócę. Nic do niej nie czuję i te pięć lat temu też nie czułem - Jesé miał ochotę spoliczkować samego siebie za wygadywanie takich bzdur. Siostra stojącego przed nim stopera nigdy nie była mu obojętna, zawsze kochał ją całym sercem i to się raczej nie zmieni. Ale niestety coś mu wtedy odbiło.
- To po jaką cholerę wydzwaniałeś do niej i pieprzyłeś, że znów chcesz z nią być?!
- Nie chciałem kłótni, okej? - dwudziestodwuletni Hiszpan rozłożył ręce w obronnym geście, co tylko wzmocniło bulwers jego rozmówcy.
- Kurwa, widzisz to Iker?! Widzisz?! Weź mnie trzymaj, bo zaraz coś mu zrobię! - wydarł się Sergio wymachując dłońmi zaciśniętymi w pięści.
- Proszę bardzo! Może wreszcie załatwimy to po męsku! - warknął najmłodszy z obecnych pocierając kostki opuszkami palców. Andaluzyjczyk tylko zaśmiał się ironicznie.
- Dość tego! Wynocha, ale już! - krzyknął Casillas wskazując na wyjście. - I żebym Cię tu więcej nie widział!
- Ale... - Rodríguez był wyraźnie zdziwiony reakcją kapitana Królewskich. Wiedział, że za nim nie przepada, ale nigdy nie zachowywał się w taki sposób. Lub jakkolwiek do niego podobny.
- Pierdole to, chyba coś powiedziałem, tak?! Mam nadzieję, że sam trafisz do drzwi.
Napastnik ulotnił się w mgnieniu oka wiedząc, że jest na straconej pozycji. Nigdy nie czuł się równie okropnie. Z niechęcią przyznawał, że Ramos miał rację. Zachowaniem przypominał totalnego dupka, a teraz musiał słuchać, jak dziewczyna jego marzeń ma zamiar wyjść za innego. I to go w tym wszystkim bolało najbardziej, że Evelis już nigdy nie będzie jego.
_______________
Tak bardzo świąteczny jest ten rozdział, prawda?;) Wszystko, co świąteczne opublikuję już po fakcie, ale mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi tego za złe. 
Ogólnie lubię to opowiadanie.  Tak łatwo się je pisze, do tego jest Sergio♥ Real i KMŚ, juniorek (będzie). Zaraz za dużo zdradzę... W każdym bądź razie jeszcze raz Wesołej końcówki świąt i odpakowania takiego małego prezentu ode mnie. Coś o La Roja:
suenos-pisze.blogspot.com
A czytając to uśmiałam się jak nie wiem^^ Mofeta, Chorizo... ich pomysły są genialne! ♥ Kocham Xaviego za to, co tam wykombinował ;))
Dodając na koniec, te całe sypianie gdzie popadnie w Meksyku jest tylko i wyłącznie moim wymysłem, żeby później nie było xd
To do następnego ;**

sobota, 20 grudnia 2014

Prolog

~ pięć lat wcześniej~
Ciemny korytarz. Dokładnie to powitało roześmianą szesnastolatkę wychodzącą z szatni. Szybkim ruchem poprawiła potargane po wf-ie włosy i otarła spocone czoło w nadziei, że jej policzki nie przypominają buraków. Zamiłowanie do sportu przejęła chyba od brata, gra w piłkę była jej pasją, jednak nie widziała dla siebie przyszłości w owym fachu. A Sergio... co tu można powiedzieć o dwudziestotrzyletnim piłkarzu Realu Madryt? Madridista z krwi i kości, jakby urodził się, by służyć Królewskim, grać w białych barwach, bronić ich. 
Evelis przywołała w myślach obraz wniebowziętego Ramosa z nowym kontraktem. Pamiętała tą radość, to szczeniackie szczęście i nieudane próby zatrzymania go w Andaluzji przez ich rodzicielkę. Momentalnie się uśmiechnęła. Kochała go jak mało kogo, z nim dogadywała się najlepiej. A rodzeństwa mało nie miała, bowiem najstarszy Rene i siostra Miriam również należeli do rodziny hiszpańskiego defensora. Szkoda tylko, że właśnie w tej chwili miała rozpocząć się kłótnia trwająca całe lata. Za kilka sekund między dziećmi Jose i Paqui stanie mur niezmiernie ciężki do pokonania.
- Powiesz mi, co mam zrobić? 
Blondynka automatycznie się zatrzymała. Wszędzie rozpoznałaby ten głos, kochała trzymać w ramionach jego posiadacza.
- Jesé, ale co ja mogę? 
- Doradzić mi - szepnął Rodríguez.
- Wiesz, że dziecko w tym wieku to nie przelewki. 
Ramos zamarła. 
- Tu już nie chodzi o dziecko, ale o to, kto jest jego matką. Przecież Evelis nigdy mi nie wybaczy. 
W oczach nastolatki zagościły łzy, które starała się usilnie zatrzymać. Chyba normalna reakcja na takie słowa z ust faceta, któremu oddała się w każdym najmniejszym calu. Ich związek się skończył, to prawda, jednak miała ogromną nadzieję na odnowienie tego, co kiedyś ich łączyło. Pragnęła znów dosięgnąć jego ciepłych warg, wpleść palce w ciemne włosy młodego piłkarza.
- Ja bym się martwił o Miriam. Ma dopiero osiemnaście lat, nie chciałbym...
Andaluzyjka poczuła jak słona woda spływa po jej policzkach. Nie miała już nad tym kontroli, nie słuchała kolejnych zdań tej rozmowy, zwyczajnie zsunęła się po ścianie i opadła na podłogę. Tylko na to było ją stać. Czuła, jak coś z każdą sekundą coraz bardziej rozrywa ją od środka, zadaje niesamowicie mocne ciosy w serce, miażdży je. Chciała krzyczeć, wytykać każdemu, że właśnie zawalił się cały jej świat. Ostatecznie pozostała przy milczeniu, bo żadne słowo nie oddawało bałaganu powstałego w głowie szesnastolatki. Jej siostra była w ciąży z chłopakiem, którego kochała nad życie. Los naprawdę tak bardzo jej nienawidził? 
Pociągnęła nosem i szybko się odwróciła. 
- Evelis? -  Jesé zerwał się z ławki patrząc na nią przerażonym wzrokiem. Wpadł. 
Blondynka ruszyła biegiem ku wyjściu, jednak nie miała żadnych szans z piłkarzem grającym na naprawdę wysokim poziomie jak na swój wiek. Dogonił ją po kilku sekundach i zatrzymał łapiąc za nadgarstek. Ona jedynie odwróciła się dla świętego spokoju i zmierzyła go wzrokiem.
- Nie chcę Cię stracić - szepnął tylko wpatrując się w jej tęczówki z bólem. 
Ramos zaśmiała się ironicznie ocierając mokre policzki.
- I właśnie dlatego zrobiłeś dziecko mojej siostrze, prawda?
- To nie tak, ona...
- Śmieszny jesteś - momentalnie mu przerwała. - Nie jesteśmy już razem, możesz robić co tylko chcesz. Proszę Cię jedynie, byś trzymał siebie i swoją rodzinę z dala ode mnie. Nie chcę znać żadnego z Was.
Delikatnie wyrwała rękę z uścisku Rodrígueza korzystając z chwili zawahania i uciekła. Po prostu wyszła na światło dzienne zalewając się łzami. Teraz najbardziej potrzebowała wyjazdu do Sergio, przytulenia się do niego, jakiś słów pocieszenia. Musiała dostać się do Madrytu i to najszybciej, jak tylko się da.
_______________
Cieszcie się i radujcie (albo i nie), bowiem przybywam ze świątecznym opowiadaniem;) Cztery dni do Wigilii, a ja już udostępniam pierwszy prezent. Ale musiałam zacząć wcześniej, żeby nie pisać o Świętach w Nowym Roku. 
Na wstępie mówię, że chciałam tutaj Isco, ale ostatecznie wybrałam ukochanego Jesé. I pragnę zadedykować to opowiadanie Coppernicanie, której blogi wręcz uwielbiam czytać! W pewnym sensie to ona wybrała głównego bohatera, dziękować jej!;)
Mam nadzieję, że tak w miarę się podoba. Pierwszy rozdział... jak będzie, to będzie. Czekajcie;D