piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział V

Jeden z ważniejszych dni dla każdego prawdziwego chrześcijanina. Dwudziesty-czwarty grudnia, Wigilia Bożego Narodzenia. Czas, w którym ludzie spotykają się po nieobecnościach przy jednym stole. Na chwilę godzą znielubione strony, by sprawić przyjemność rodzicom, dziadkom.
Młoda Andaluzyjka ostatni raz przejrzała się w lustrze wygładzając przód niezbyt długiej sukienki. Uśmiech od rana nie schodził z jej twarzy. Obudziła się z postanowieniem będącym pewnego rodzaju światełkiem w niesamowicie ciemnym tunelu. Miała zamiar go ignorować. Jego i odradzające się uczucie. To chyba najlepsze rozwiązanie. Skoro nie może być z ukochaną osobą, dołoży wszelkich starań, żeby to nie on występował w tej roli. Naiwne założenie, nieprawdaż?
Zeszła po schodach podskakując radośnie. Słyszała jęki zdesperowanego Ramosa proszącego Pilar o zawiązanie krawata i momentalnie się zaśmiała. Zawsze niepozorny, właśnie kogoś takiego jej brakowało. Osoby zmiennej, potrafiącej pomóc w najgorszej chwili, wiedzącej, co powiedzieć. Sergio ciągle był blisko. Towarzyszył siostrze każdego dnia, wspierał i przytulał gdy tego potrzebowała. Od dziecka mogła na niego liczyć. 
Rozmyślanie nie należało do atutów. Zawsze traciła kontrolę nad wykonywanymi ruchami. Tym razem również nie przyniosło szczęścia, bowiem wpadła w tak doskonale znane ramiona. Potknęła się stawiając kolejny krok. Już wyobrażała sobie huk po upadku, ból przeszywające niektóre partie ciała. Nic takiego nie miało miejsca, stało się coś o wiele gorszego. Przynajmniej dla niej. Czuła męskie dłonie obejmujące jej talię, intensywne perfumy i ciepło ciała. Doskonale znała ten dotyk, nie potrzebowała większej analizy. Serce automatycznie przyspieszyło, na policzkach wykwitły czerwone rumieńce. Kompletnie nad tym nie panowała. Jakby automatycznie pod wpływem dotyku Jesé gorąc zalewał nawet najmniejsze partie jej duszy. Czegoś równie wspaniałego nigdy nie doświadczała w towarzystwie Javiera. 
Odważyła się unieść powieki dopiero po kilku minutach. Gdyby miała to zrobić szybciej, pewnie w geście panicznego zdenerwowania czym prędzej uciekłaby do swojego pokoju. Musiała zdać sobie sprawę z beznadziejności własnego planu. Bo byłemu chłopakowi w czarnym niczym smoła garniturze naprawdę nie dało się oprzeć.
Rodríguez patrząc w oczy blondynki zapomniał o całym otaczającym go świecie. Dosłownie. Po głowie nie chodziło mu polecenie Paqui o przyniesienie ze spiżarni wina czy prośba Miriam dotycząca Danieli. Liczyły się jedynie zielone tęczówki dziewczyny szczęśliwie znajdującej się w jego ramionach. Działały niczym ogromny magnes, przyciągały nie tylko siłą, ale i urokiem. Czuł pot spływający po plecach, doskonale wiedział, że wszystkie włoski na jego ciele stanęły dęba. To chyba normalne, prawda? Po tak długim okresie ignorowania siebie nawzajem. 
- Przepraszam - szepnęła Ramos stając prosto. Nie chciała się od niego odsuwać. Mogłaby spędzić w tych objęciach resztę ziemskiego życia. Jednak pamiętliwość dawała o sobie znać w najmniej odpowiednich chwilach. Zranił ją. 
- Uważaj - mruknął speszony czując krew buzującą w żyłach. 
- Jasne, dzięki. 
- Okej.
- Okej - odparła wymijając go. Potrząsnęła głową zirytowana beznadziejnością tej rozmowy. Mogła być gorsza? Nie, to raczej niemożliwe. 
Napastnik Królewskich stał chwilę w osłupieniu, po czym poszedł w ślady Evelis. Wszedł do salonu mocno rozkojarzony. Ukradkiem spoglądając na siostrę stopera przytulił do siebie własną córkę niezaprzeczalnie domagającą się okazywania przez niego ojcowskiej miłości. Mógłby powiedzieć, że zazdrościł juniorowi. Hiszpanka wzięła go na ręce i złożyła na główce dziecka delikatny pocałunek. W sumie nie skłamałby. Naprawdę chciał być w tej chwili na miejscu niemowlaka. Głupie, ale niezwykle prawdziwe. Ledwo powstrzymał ironiczny śmiech usilnie próbujący wyjść na światło dzienne. Przecież będąc siedmiomiesięcznym chłopcem nie mógłby zrobić z nią... paru niechlujnych rzeczy, o których tak bezczelnie myślał w towarzystwie wszystkich członków rodziny. Zarumienił się. Szybko zajął swoje miejsce przy stole, by ukryć czerwień rozlewającą się na jego policzkach. Nienawidził tego stanu.
- Kochanie? - w tle dało się słyszeć lekko zachrypnięty głos Javiera. Wyciągnął dłoń w kierunku swojej narzeczonej. Blondynka przytulając dziecko do piersi z uśmiechem ujęła ją cienkimi palcami. Razem usiedli na krzesłach prowadząc rozczulającą rozmowę na temat niemowlaków. Wiedzieli, czym to grozi, ale temat przyszedł sam i z niewiadomych powodów nie mógł odejść.
- Jeśli chcesz, możemy się dzisiaj nieźle postarać - mruknął Meksykanin wprost do ucha Ramos. Ta jedynie spuściła wzrok opanowując napływające fale gorąca. I nie chodziło tu o podniecenie czy zawstydzenie. Źle było jej z myślą, że tak naprawdę nie może nosić pod sercem potomka siedzącego obok mężczyzny, nie pragnie już wspólnych chwil czy ślubu równie mocno jak kiedyś. Przez te trzy dni wszystko drastycznie się zmieniło. Ktoś inny władał jej sercem, miał nad nią seksualną władzę.
Rodríguez wsłuchiwał się w wypływające z ust siedzącej obok pary słowa z zaciśniętymi pięściami. Gdyby istniała jakakolwiek metoda ogłuchnięcia na dany okres czasu, wykorzystałby ją bez najmniejszego wahania. Całokształt tej sytuacji ranił go równie mocno co metalowe ostrza powoli wbijające się w skórę niewinnych ofiar. Tyle, że psychicznie. Wyobraźnia płatała mu figle, przywoływała wspomnienia sprzed sześciu lat dotyczące ich związku. Naiwnej młodzieńczej miłości trwającej do dzisiaj, będącej teraz prawdziwym, namiętnym uczuciem niemogącym dać spokoju żadnej ze stron. Są zwyczajnie zmęczeni, nieprzytomni, kajający się w bólu przez miłość niedającą szczęścia.
Zazdrościł mu. Cholernie zazdrościł mu możliwości trzymania jej za rękę, przytulania, całowania w każdej chwili, wedle własnych zachcianek. Wiedział, że to niezwykle nieprzyjemne uczucie jest cieniem miłości, którą ją obdarzał. A im większa miłość, tym bardziej rozległy cień. Przerażające, nieprawdaż? Niezwykle mocno bał się każdej napotkanej myśli na temat blondynki. Przecież równie dobrze mógł jej nigdy więcej nie zobaczyć. I właśnie to przysparzało tyle niechcianego bólu silniejszego niż jakikolwiek wywołany zerwaniem, tragedią czy zdradą. Chodziło o chwilę, gdy zakochujesz się w dziewczynie marzeń z wzajemnością. Kiedy wiesz, że jesteś dla niej kimś strasznie ważnym i do spełnienia wystarczy wykonać jeden pierdolony krok, wypowiedzieć kilka walonych słów. Ale nie dochodzi do tego, równie łatwa sytuacja zapewnienia sobie nieograniczonej radości mija niczym ulotny uśmiech na twarzy chorego. Idziesz w drugą stronę, ranisz ją chcąc ulżyć własnej duszy, poskromić cierpienie. Aż przychodzi czas, który właśnie przeżywał Jesé. Spotykasz ją po latach, dokładnie taką samą, jednak jakby piękniejszą. Przypominasz sobie uścisk jej dłoni, uśmiech wywołany Twoimi słowami, cholerne pocałunki skradane w najmniej odpowiednich chwilach. I pękasz. Jest z innym.
Myśl, że to Ty wszystko zepsułeś rani o wiele bardziej niż jakakolwiek tragedia związana z owym związkiem.
Powstrzymując łzy zawodnik Królewskich posadził córkę na krześle obok. Przełknął głośno ślinę, by udając nieporuszonego przystąpić do tradycyjnych modlitw tego dnia. Ukradkiem patrzył na Andaluzyjkę co jakiś czas wymieniającą zdania z członkami rodziny. Ani razu na niego nie spojrzała. Udawała kompletnie obojętną. A wychodziło jej to mistrzowsko! Nikt prócz Sergio nie zauważył napięcia panującego między tą dwójką. I postanowił wkroczyć do akcji. W pewnym sensie...
- Jesé, pamiętasz pierwsze święta u nas? - spytał z cwaniackim uśmiechem na twarzy grzebiąc widelcem w resztkach jedzenia.
Zdezorientowany napastnik zamrugał parę razy. Czuł się niczym osoba mocno uderzona patelnią w głowę. Upuścił sztućce na talerz automatycznie napinając wszystkie mięśnie. On miły? Coś niespotykanego! Gatunek wymarły!
- Jak mógłbym zapomnieć? - wydukał przygryzając policzek od środka. Zauważył, że Evelis zwróciła na niego swoje piękne, błękitne oczy, co jeszcze bardziej go zestresowało. - Było wspaniale.
Miriam zlukała siostrę przybierając tępy wyraz twarzy. Zmarszczka między jej brwiami przybrała na wielkości, co dla niektórych mogło wydawać się komiczne. W tej chwili nie śmieszyła nikogo.
- Oj Sergio, nie zadawaj głupich pytań - zaśmiała się Paqui dumna z otrzymanej pochwały. - Lepiej powiedz Danieli, co postanowiliśmy.
Mała poderwała się z miejsca ledwo utrzymując równowagę.
- Plezenty? - wydyszała z nadzieją godną człowieka idącego na stryczek.
- Prezenty - odparł Ramos z szerokim uśmiechem.
Dziewczynka doskoczyła do przystrojonego drzewka. Złapała pierwszą paczkę i spojrzała na duże, czarne literki.
- Wujek Lene!
Podała podarek radosnemu mężczyźnie. Podziękował jej całusem w policzek, po czym kazał wrócić do przerwanej czynności.
- Ciocia Evelis!
Blondynka przyjęła małą paczkę przytulając do siebie siostrzenicę. Od razu wiedziała, kto położył ją pod choinką. Charakter pisma Javiera poznałaby niemal wszędzie. Spojrzała na narzeczonego kręcąc głową. Szybko rozerwała papier ozdobny i z zaciekawieniem otworzyła czarne pudełko znajdujące się w środku. Przełknęła ślinę widząc piękny, złoty naszyjnik z idealnie wykończonym J jako przywieszką. Delikatnie dotknęła ją palcami ze łzami w oczach.
- Zawsze mówiłaś, że nie jesteś podpisana. Teraz tego powiedzieć nie możesz - szepnął Meksykanin obejmując ją w talii. - Odwróć.
Wykonała polecenie drżącymi palcami. Z tyłu widniał umiejętnie wygrawerowany, maleńki napis. "Juntos para siempre'. Słona woda spłynęła po jej policzkach. Cała się trzęsła, z wewnętrznego bólu. On nie może kochać jej tak mocno. Nie może!
- Podoba Ci się?
Potrząsnęła lekko głową udając wzruszenie.
- Niesamowita! - nic dłuższego nie chciało przejść jej przez gardło.
Najchętniej uciekłaby przed natarczywym spojrzeniem narzeczonego. Nie chciała ranić go swoją postawą, głupią miłością do byłego chłopaka, który nie tyle zdradził ją z siostrą, co zrobił jej dziecko. Coś w mniemaniu młodej Andaluzyjki o wiele gorszego.
Z pomocą przyszła mała Daniela. Nie mogąc sobie poradzić ze sporych rozmiarów paczką patrzyła na stół oczekując wsparcia. Z krzeseł momentalnie poderwały się dwie osoby. Piłkarz Realu Madryt ubrany w idealnie skrojony garnitur i śliczna Hiszpanka o dość nietypowym jak na tamte strony kolorze włosów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zderzenie, dreszcz namiętności przebiegający przez ciała każdej ze stron i paniczny krzyk Paqui.
- Stop! Nie ruszać się!
Evelis nerwowo patrzyła na mamę przełykając głośno ślinę. Chyba wiedziała, co się właśnie działo. I uwierzcie, gorzej już być nie mogło.
Spojrzała w górę z nadzieją, która jednak nic nie przyniosła. Zacisnęła powieki widząc sporych rozmiarów jemiołę wiszącą tuż nad ich głowami. Cholera! Że też musieli powiesić ją kilka kroków od stołu!
- No to czekamy moi drodzy - zawołała podekscytowana gospodyni z promiennym uśmiechem na twarzy.
_______________
Rozdział trochę krótszy, powstawał w bólach, ale mimo wszystko go lubię. Sama nie wiem czemu:)
Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednim postem, ale jakoś nie miałam weny. Przepraszam też, że rozdział pojawia się o tyle za późno. Stwierdziłam, że rezygnuję z pisania w aktualnościach dat dodania rozdziału, chyba że jestem jej w 99.9% pewna. Tak więc kiedy następny czas pokaże! 
Czekam na komentarze i mam nadzieję, że podoba Wam się równie jak mi ;*

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział IV

Czasem potrzebujemy przerwy, aby zrozumieć co jest dla nas ważne i uświadomić sobie jak wiele możemy stracić przez własną głupotę. 
Czuła się dziwnie. Dziwnie szczęśliwie. Nie mogła o nim zapomnieć. Wyobrażając sobie poszczególne sceny z życia sprawiała, że uśmiech nie schodził z jej twarzy nawet podczas wyprawy do parku. Mimo wszystko starała się nie myśleć. Zupełnie wyłączyć możliwość przywoływania obrazów, by normalnie spędzić dwudziesty-trzeci grudnia, dzień przed Wigilią. Nic z tego, obecność Jesé komplikowała wszystko do niebotycznych rozmiarów. 
Javier mocno trzymał dłoń blondynki zupełnie nie wiedząc, co się dzieje. Nie przywiązywał do młodego piłkarza najmniejszej wagi trzymając się wersji, iż narzeczona dawno zdążyła wyrzucić go z pamięci. Wiedział, że coś mogło się odrodzić, ale nie w takiej skali. Tego nikt się nie spodziewał.
- Wujku, weźmy tę! - zawołała Daniela wskazując na sporych rozmiarów choinkę stojącą blisko topornej ławki. Podbiegła do niej chwiejąc się z nadmiaru ciepłych ubrań, co wywołało falę chichotów nie tylko u jej przyrodnich braci, ale i starszego towarzystwa.
- Skarbie, przecież jesteś ze mną w parze! - odparł Rodríguez machając schowaną w grubej rękawiczce dłonią. Nie wyobrażał sobie tradycyjnego przystrajania świątecznego drzewka z kimś innym niż własną córką. 
- Chyba Cię Bóg opuścił! Młoda w tej chwili należy do mnie, prawda? - spytał Ramos kucając z uśmiechem na twarzy. Automatycznie podniósł słodką szatynkę mocno przytulając do swojego torsu. Zaśmiała się, kiedy specjalnie przejechał policzkiem po jej twarzy delikatnie drapiąc zarostem.
- Plaw... - nie dokończyła. 
- I tak wytrzymał ze mną dłużej niż z tobą - sarknął napastnik krzyżując ręce na piersi. Chciał podejść do stopera w celu odebrania dziecka, jednak przeszkodziła mu najbanalniejsza rzecz na świecie. Warunki pogodowe. Natrafiając na zamarznięty kawałek chodnika poślizgnął się i komicznie wymachując ramionami zaliczył bliskie spotkanie z ziemią. Pewna część ciała, na której wylądował dość niefortunnie mocno dawała o sobie znać, a w jego oczach zawitały słone łzy. Nie chciał pokazać najmniejszych oznak cierpienia, więc zacisnął zęby i szybko wstał pociągając nosem.
- Szkoda, że Ci skrzydeł nie dał. Może oszczędziłyby Twój przeuroczy tyłeczek - powiedział Sergio ze śmiechem. Według niego zobaczenie kolegi w podobnej sytuacji było o wiele bardziej atrakcyjne niż jakakolwiek komedia. Uwielbiał nabijać się z tego chłopaka, jego wpadki zawsze poprawiały mu humor. I nie chodziło tu wcale o ich osobiste stosunki. Jak się pewnie większość domyśla madrycka czwórka miała mu za złe przeszłość, sposób, w jaki potraktował jego ukochaną siostrę.
- Z całą pewnością jest lepszy niż Twój. 
- Tak sądzisz? Eve, skarbie...
- Dobrze wiesz, że z nią nie spałem - warknął młody Hiszpan mrużąc oczy. Nie pozbył się jeszcze płynu spod powiek, więc zdecydowanie na pewnego siebie nie wyglądał. Do całości dochodziła zbyt chwiejna jak na normalnego człowieka postawa, która zdradzała go niewiele mniej.
- Ciekawe, w szatni mówiłeś zupełnie co innego.
- W przeciwieństwie do Ciebie nie wsadzam pierwszej lepszej. 
Ramos wytrzeszczył oczy spoglądając przelotnie na stojącą nieopodal parę.
- Co to znaczy wsadzać? - spytała Daniela marszcząc uroczo czółko. Delikatnie potarła swój zmarznięty nosek w geście zastanowienia, co zwykle rozśmieszało defensora Królewskich. Wtedy osiągnęło zupełnie inny cel. Wkurzył się.
- Lepiej nie mów takich rzeczy przy własnym dziecku, dobrze Ci radzę. Zresztą jeśli już musisz wiedzieć ile miałem partnerek, z całą pewnością dałbyś radę policzyć je bez kalkulatora - warknął, po czym odszedł w stronę wybranej wcześniej choinki. 
Każdy doskonale wiedział, że matematyka nie jest mocną stroną Jesé. Z tym przedmiotem od zawsze miewał problemy i nie zmieniło się to nawet w wieku dwudziestu-dwóch lat, kiedy posiadał już rodzinę, osiągnął prawdziwy sportowy sukces. Z liczeniem ograniczał się do minimum. Niekiedy nie posiadał nawet tego, co oczywiście mocno komplikowało mu życie.
Evelis stojąca po drugiej stronie obszernego chodnika przysłuchiwała się tej sprzeczce poniekąd ze śmiechem. Niezbyt przyjemnie zrobiło się dopiero pod koniec, kiedy to na jej policzkach wykwitły dorodne rumieńce zwiastujące zakłopotanie. Z ukosa patrzyła na Javiera rozwijającego poplątany łańcuch. Chciała wiedzieć, co sobie myśli, jakie uczucia mu towarzyszą w podobnej chwili. Bo z całą pewnością nie mogły one być przyjemne.
Potrząsnęła głową w celu zatrzymania napływających do oczu łez. Nie myślała, że cała ta sytuacja zabrnie tak daleko. Święta z Rodríguezem nie były zbyt przemyślaną decyzją, kompletnie spontaniczną, niesamowicie błędną. Przynajmniej tak to postrzegała. Znienawidziła siebie samą za uczucie, którym go darzyła. Które odrodziło się stosunkowo niedawno i tętniło w niej całą siłą nie dając chwili spokoju. Cały czas zastanawiała się jak to będzie, kiedy wyjedzie. Kolejny raz zapomni, stanie się zupełnie obojętna na tą sprawę, by za rok przeżyć dokładnie to samo? Do tego wszystkiego był jeszcze ślub, czy aby na pewno tego pragnęła?
Zamknęła oczy, po czym zaopatrzyła płuca w kolejną dawkę tlenu. Musiała jakoś odreagować.
- Wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony Romero obejmując ją w talii z niemałym trudem. Gruba, puchowa kurtka robiła swoje, niełatwo przytulić kogoś tak ubranego.
- Jasne, po prostu się zamyśliłam - stwierdziła wyswabadzając się z niezbyt mocnego uścisku mężczyzny. Teraz nie sprawiało jej to najmniejszej przyjemności. A kiedyś uważała, że w jego ramionach może zrobić wszystko, czuła niesamowicie mocne bezpieczeństwo.
Zasłoniła twarz jasnymi włosami, by ukryć spływającą po policzkach wodę. Nienawidziła płakać z takich powodów, zawsze uważała rozpaczanie po facetach za coś nieodpowiedniego. Obecnie sama wykonywała tę czynność w celu ukojenia zranionej duszy, której nic nie było w stanie pomóc. Nic prócz Jesé.
- Nie chcesz, nie mów. Ale widzę, że coś jest nie tak - powiedział Meksykanin przyciągając dziewczynę do własnego torsu. Nie chciała tego. Usilnie starała się ukryć łzy, jednak nie wyszło jej to najlepiej. Do szkoły aktorskiej zdecydowanie się nie nadawała. - Dlaczego płaczesz?
Zamarła. Kompletnie się pogubiła, jakby straciła mowę, zapomniała, że posiada język.
- Proszę Cię, tylko nie to - odparł przejeżdżając kciukiem najpierw po skórze jednego policzka Andaluzyjki, później drugiego. Delikatnie uniósł kąciki ust ku górze, by dodać jej otuchy. Oczywiście przyniosło to niezmiernie mizerne skutki, o ile nie napisać żadne.
Przełknęła głośno ślinę widząc, co chce zrobić. Przybliżał się powoli, jakby z chęcią dodania całej tej scenie romantyzmu. Ona w ogóle go nie odczuwała. Nie wiedziała, czy to sprawa partnera, czy czegoś jeszcze innego. Najprawdopodobniej niestety pierwszego czynnika. Mimo wszystko nie posiadała dość odwagi, żeby się odwrócić. Pozwoliła Javierowi złożyć na jej wargach delikatny pocałunek, który z każdą sekundą przeradzał się w namiętną pieszczotę.
Rodríguez w tym czasie zawieszał bombki na średniej wielkości choince. Rozglądał się obserwując sytuację innych par, ale niewiele mu to dało. Jedynie ból. Widok własnej córki niesamowicie dobrze bawiącej się ze znienawidzonym facetem zadawał mu kilkanaście ciosów w serce na minutę, nie mówiąc już o dziewczynie marzeń całującej się z innym. Pragnął tylko wrócić do domu w całości. Najlepiej od razu wylecieć do Madrytu. Nie miał najmniejszego zamiaru oglądać szczęśliwej Ramos.
Chciał jej zadowolenia. W pewnym sensie było to jego marzeniem. Ale w głowie widział kogoś zupełnie innego stojącego u boku ślicznej Hiszpanki. Siebie samego.

***

Są na tym świecie ludzie wolący życie w dawnych czasach. Dni kończące się o wiele wcześniej, chwile spędzane w towarzystwie świec czy lamp naftowych, nieprzerwanych rozmów z bliskimi. Bo wystarczy pomyśleć o magicznej, rodzinnej więzi, którą teraz posiadają nieliczni i uśmiech automatycznie wychodzi na nasze zapatrzone w telewizory twarze.
W nieczęsto używanym kominku buchał ogień ogrzewający znajdujących się w salonie, roześmianych ludzi. Większość z nich trzymała w dłoniach kubki z gorącymi napojami, nad którymi unosiły się kłębuszki pary wodnej. Wysłuchiwali historii opowiadanych przez towarzyszy siedzących w innej części sporego kółka. Niedługo powinno ono ulec powiększeniu. Przynajmniej takiej myśli kurczowo trzymała się gospodyni domu murem stojąca za wnukiem ze strony najmłodszej córki.
Śliczna blondynka zaśmiała się dźwięcznie słysząc końcówkę monologu Sergio dotyczącego tegorocznych mistrzostw świata w Brazylii. Wiedziała, że piłkarze nieczęsto są poważni, ale nawet nie pomyślałaby o niektórych wybrykach mających miejsce. Na przykład biedny Cazorla któregoś razu po wyjściu ze stołówki został obrzucony przez niezrównoważonego Pique surowymi jajkami. Zupełnie nieśmieszny moment, który członków La Roja był w stanie doprowadzić do łez przez rozbawienie.
- I tak miał na sobie mniej glutowatego czegoś niż Jesé. Pobiłeś wszystkich stary - odparł ukazując urocze zmarszczki wokół oczu symbolizujące szeroki uśmiech. Uderzył dłonią w plecy kolegi z drużyny i delikatnie zmierzył go wzrokiem. Powoli zaczął się domyślać, że między nim a Evelis nie wszystko skończone. I, na Boga, chciał pomóc im się zejść. Sam w to nie wierzył. Absurdalne! A jednak całym sobą pragnął szczęścia siostry. Skoro mogła go doświadczać tylko w towarzystwie tej kupy śmieci, niech tak się stanie.
- Ach Ramos, żebyś się kiedyś na tej nieuprzejmości nie przejechał - westchnął Rene mrużąc oczy. Momentami miał ochotę zabić tą hołotę, a najlepiej wydziedziczyć, by już nie musieć się do niego przyznawać. Zazdrość robiła swoje. - Daj naszemu gościowi dodać coś od siebie. Mów Jesé.
Napastnik spojrzał na jednego, później na drugiego z wyraźnym zdziwieniem. Miał wrażenie, że uwzięły się na niego obie strony barykady.
- Ale co? - spytał głupio przełykając ślinę.
- Historię, jakąkolwiek - wyjaśnił starszy machając dłonią bez przekonania. Jakby ze zlekceważeniem, które dało się zauważyć gołym okiem.
Hiszpan nabrał gwałtownie powietrza i delikatnie się uśmiechnął. Chciał w ten sposób dodać odwagi samemu sobie. Od początku wiedział, co opowie. I nie miał najmniejszego zamiaru zmienić zdania.
- Eve, pamiętasz dzień, w którym się poznaliśmy?
Patrzył prosto w jej oczy, kiedy zakłopotana przytaknęła. Jak mogłaby zapomnieć? Każde, najmniejsze uczucie z tamtych chwil tętniło w niej do dzisiaj. Zakochała się w nim bez opamiętania już na starcie.
To był ciepły, wrześniowy poranek, międzyszkolne zawody z piłki nożnej. Mieli po dwanaście lat, oboje w ostatniej klasie podstawówki, podekscytowani rozgrywającym się turniejem. 
Rodríguez starannie zawiązał sznurówki korków, by być w gotowości. Nauczyciel wychowania fizycznego wystawił go w wyjściowym składzie i miał zamiar to wykorzystać. Chciał wreszcie pokazać, co potrafi. Że nie dostał się do szkółki Realu Madryt po znajomości. Powoli wstał i otrzepał kolana z piasku. Uśmiechnął się podchodząc do kolegów, by usłyszeć ostatnie wskazówki. Tak jak przypuszczał - trzech z przodu, trzech z tyłu, jeden na bramce. Grali bowiem w siódemkę, po piętnaście minut jedna połowa. 
Odwrócił się, by wejść na niedużą murawę. Stanął na środku obserwując postury przeciwników. Niemałe było jego zdziwienie, kiedy ujrzał szczupłą, niepozornie niewinną dziewczynę z długimi blond włosami. 
- To nie jest turniej dla chłopaków? - zapytał stojącego obok Sanchiego. 
- Sprawdzali regulamin, nigdzie nie ma napisane, że one nie mogą brać udziału - stwierdził marszcząc czoło. - Więc mamy przesrane. 
Jesé wytrzeszczył oczy zdziwiony odpowiedzią kolegi. 
- Jak to? 
- Myślisz, że siostra Sergio Ramosa nie umie grać? Wątpliwe. 
Chłopak szybko odwrócił się za siebie, by ponownie ją zobaczyć. Ma brata w Realu Madryt, zawodnika z wyjściowego składu Królewskich, kogoś, na kim się wzorował. Potrząsnął głową zdezorientowany słysząc pierwszy gwizdek. Już wiedział, że to nie będzie normalne spotkanie. Musiał się wykazać, po prostu czuł, że ta dziewczyna jest niezwykła. Niestety nic nie poszło po jego myśli.
- Pamiętam, jak okiwałaś mnie we własnym polu karnym - pokręcił głową ze śmiechem. - Byłem załamany, dziewczyna mijała mnie niczym najzwyklejszą tyczkę!
- Teraz bym tego nie zrobiła - rzuciła unosząc kąciki ust ku górze.
Tamten okres był czasem, w którym nie wiedziała komu może naprawdę ufać. Każdy chciał dostać się do obrońcy los blancos, mało kto zwracał na nią uwagę. On był inny. Zależało mu na drobnej blondynce całymi dniami biegającej po boiskach Sevilli, nie na wyjeździe do Madrytu. I chyba za to go pokochała.
W oczach Andaluzyjki po raz setny tego dnia zamajaczyły łzy. Od dawna wiedziała, że nigdy nie przestanie go kochać. Teraz zdała sobie sprawę z czegoś innego. Z każdym spojrzeniem, wymienionym zdaniem, uśmiechem pogłębiała owe uczucie, zupełnie nieświadomie.
Teraz sama nie wiedziała, czego pragnie.
_______________
Na wstępie bardzo przeproszę za opóźnienia! Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, zwyczajnie nie umiałam sklecić zdania przez całe dwa tygodnie. Ten rozdział powstawał w prawdziwych męczarniach, więc wybaczcie jeśli znajdą się jakiekolwiek niedociągnięcia. Następne częśći powinny pojawiać się w miarę regularnie. 
Na koniec złożę życzenia urodzinowe dwóm wspaniałym piłkarzom ;) Daniel Carvajal (11 stycznia), Marc Bartra (15 stycznia) i Alvaro Arbeloa (dzisiaj), wszystkiego najlepszego i oczywiście wspaniałej kariery ♥
W ostateczności zostawiam Was z rozdziałem i czekam na szczere (!) opinie :')


poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział III

Wielu ludzi powtarza, że nie wolno gardzić drugą osobą. A wszyscy po kolei, bez wyjątku to robią. Bo w dzisiejszych czasach, będąc pod wpływem takiego a nie innego towarzystwa nie da się miłować każdego napotkanego człowieka. To zwyczajnie nierealne. Dwójka, która właśnie zmierzała do niedużego, drewnianego domku w Camas zdecydowanie nienawidziła siebie nawzajem. 
Ramos starał się o tym wszystkim nie myśleć. Jakby szedł sam, nikogo za nim nie było. Powoli ciągnął walizkę za metalowy uchwyt zaciskając zęby z mrozu. Cienka kurteczka zupełnie mu nie wystarczała, najlepiej walnąłby się na kanapie przed kominkiem z kubkiem ciepłego kakaa w dłoni. Nic nadzwyczajnego, kto by pomyślał, że światowej sławy piłkarzowi brakuje czegoś takiego do szczęścia. 
- Rusz się Cyganie, przecież to niedaleko! 
I właśnie tak mijała ich droga. Zasypane do granic możliwości drogi były niemalże nieprzejezdne, a idiota Rodríguez nie naładował komórki. Pomińmy fakt, że Sergio rozwalił swoją słuchając muzyki pod prysznicem. On siebie za debila po prostu nie uważał, chociaż zachował się zdecydowanie gorzej niż idący za nim zawodnik Realu Madryt. 
- Rumun się odezwał! Kto Ci broni przyspieszyć?! 
- Sam nie trafię! 
Stoper nerwowo potrząsnął głową. 
- Włącz nawigację - zaproponował zaciskając mocniej dłoń na uchwycie bagażu. - No tak, zapomniałem! Czcigodny Jesé nie wie co to ładowarka!
- Powiedział ten, co się kąpał z telefonem! 
- Ale nie gram godzinami w jakąś dziecinną kulkę! Zresztą... nawet gdybym to robił, naładowałbym telefon! Bo wiem do czego służy ten czarny kabelek! 
Napastnik Królewskich musiał się chwilę zastanowić, by rzucić obelgą godną uwagi. W potyczkach słownych Andaluzyjczyk był nie do pokonania. 
- Tylko się nie opluj bo Ci broda zamarznie!
Wychowanek Sevilli zaśmiał się ironicznie. 
- Na twoim miejscu nie martwiłbym się moim zarostem. Mając dwumetrową fryzurę z kupą żelu cieszyłbym się, że jeszcze nie dziurawię sufitów - powiedział to nadzwyczaj spokojnie widząc znajomy kształt. Cieszył się, że są prawie na miejscu. Nie wytrzymałby z tym facetem ani chwili dłużej. 
- Czemu uczepiłeś się akurat włosów na głowie? Ja je lubię - mruknął zdegustowany Rodríguez dotykając delikatnie czubka swojej grzywki. 
- Sierści w innych częściach twego jakże cudnego ciała nie widziałem i nawet nie chcę, więc musisz się tym w chwili obecnej zadowolić. 
Starszy Hiszpan powoli odsunął masywną bramę, po czym z niemałą niechęcią wpuścił na posesję rodzinnego domu towarzysza. Zlustrował go nieprzyjemnym wzrokiem. Zawsze to robił, nigdy nie potrafił być w stosunku do niego nawet tolerancyjny. Nieraz na boisku, choć starał się niesamowicie mocno wyplenić z siebie ten zwyczaj, podawał do kogoś innego znajdującego się w dużo gorszej sytuacji.
- Skąd pewność, że to sierść? - zapytał Jesé i momentalnie zrozumiał, że jeszcze bardziej się pogrąża.
- No chyba nie pióra!
Ramos otworzył drzwi wejściowe, wstawił walizkę do środka i już chciał je zamknąć, jednak miłośnik gry w kulkę go uprzedził. Postawił na progu stopę skutecznie blokując odcięcie mu drogi do domu. Uśmiechnął się krzywo, a stoper tylko wywrócił oczami. Nie powinien być dla niego złośliwy, ale nie umiał się powstrzymać. Najlepiej wyrzuciłby tę hołotę na zbity ryjek i patrzył, jak wraca z podkulonym ogonem do rodzimego miasta. Darzył go niesamowicie mocną nienawiścią, a takie rzeczy zdarzały się w jego przypadku zdecydowanie rzadko, o ile nie powiedzieć od święta.
- Wróciłem! - krzyknął obrońca zdejmując mokre od śniegu buty.
- Ja też! - dodał drugi piorunując wzrokiem znajomego.
- A mógłbyś nie wracać.
- Tylko według Ciebie.
- Mam się teraz pytać każdego po kolei, czy Cię tu chce? - syknął wicekapitan los blancos marszcząc brwi. Zaraz wyjdzie z siebie, czuł to całym ciałem. Przed strzeleniem w twarz koledze powstrzymał się dosłownie w ostatniej chwili. Zresztą Jesé towarzyszyły podobne emocje. Najlepiej zakopałby Andaluzyjczyka głęboko pod ziemią, by już nigdy nie wypominał mu dawnych błędów. Strata jego siostry cholernie bolała, ale chyba nikt nie umiał postawić się na jego miejscu.
- Sergio! - doszedł ich cichy głos blondynki stojącej pod ścianą. Wyglądała naprawdę wspaniale, niczym istny anioł zesłany na ziemię! Jasne włosy opadały kaskadami na jej szczupłe ramiona, biały sweter dodawał wdzięku całej sylwetce, a brak makijażu ukazywał prawdziwą urodę dziewczyny. Uniosła kąciki ust ku górze, by wyrazić swoje zadowolenie, po czym bez dłuższego namysłu wpadła w ramiona Ramosa. - Jak dobrze Cię widzieć, tęskniłam.
- Ja też skarbie, nawet nie wiesz jak bardzo.
Piłkarz pogładził jej włosy z uśmiechem na twarzy. Nareszcie ujrzał plusy mozolnej przeprawy z głupim chłopakiem. Mógł przytulić Evelis, zrobić coś, czego pragnął od dawna. Najchętniej już nigdy by jej nie puszczał.
Rodríguez patrzył na tą scenę z niemałą zazdrością. Wiedział, że czeka na niego maleńka córeczka, ale widząc roześmianą Hiszpankę serce automatycznie przyspieszało w jego piersi. Z niemałą radością uwięziłby ją w szczerym uścisku, a najlepiej od razu musnął malinowe usta. Doskonale wiedział, co groziło mu za to z obu przebywających w tym pomieszczeniu stron, więc jedynie spuścił głowę, by nie przyglądać się szczęśliwemu rodzeństwu. Zbyt mocno go to raniło.
- Gdzie reszta? - spytał sportowiec niechętnie odsuwając się od młodszej siostry.
- Na spacerze. Zostali jeszcze Javier i Rene, ale żaden nie pofatygował się Ciebie... Was przywitać.
Nieznacznie spojrzała na napastnika Królewskich i w jednej chwili zrozumiała jak wielki błąd popełniła godząc się na rodzinne święta. Przez jej ciało przeszedł niezwykle przyjemny dreszcz, a ona zamiast rozkoszować się nim, jedynie przełknęła ślinę. Obawiała się takiego obrotu sprawy. W końcu nie da się tak łatwo zapomnieć o pierwszej miłości. Ale miała szczerą nadzieję, że przez te wszystkie lata zapomniała o nim, przestanie dręczyć jej myśli, kiedy będą zmuszeni się spotkać. Widocznie czas nic nie daje w takich sytuacjach.
- Cześć - mruknął Jesé lekko się uśmiechając.
Blondynka zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy zza ramion brata. Czuła przyspieszający puls, jednak starała się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Jest z Javierem, kocha go. Nie może czuć niczego szczególnego do tego chłopaka, takie są prawa natury.
Zdecydowanie dopiero miała się przekonać, co miłość potrafi zrobić z człowiekiem.
- Cześć - odpowiedziała tonem nie należącym do przyjemnych. Jakoś nie szło jej po drodze bawienie się w uprzejmości, kiedy tak naprawdę nie chciała go znać. Szczerość w jej głosie niemal powaliła piłkarza na ziemię. Na widok wytrzeszczonych oczy klubowej dwudziestki Ramos wybuchnął niekontrolowanym śmiechem.
- Powinienem teraz powiedzieć a nie mówiłem, jednak z uprzejmości się powstrzymam - sarknął rozpromieniony. Był niezwykle dumny z Evelis. - Chodź misiu, dawno nie widziałem Javiera.
Złapał dziewczynę w talii, by dołożyć kolejną porcję bólu stojącemu naprzeciw Hiszpanowi, po czym odwrócił się i wprowadził ją do salonu. Nie mógł powstrzymać wewnętrznego wybuchu radości, w końcu naprawdę utarł nosa zarozumiałemu koledze.

***

Domowa atmosfera udzielała się każdemu członkowi rodziny Ramosów. Od dnia, w którym spotkali się wszyscy razem minęło naprawdę mnóstwo czasu, nic więc dziwnego, że gospodyni z mężem cieszyli się tą chwilą jak żadną inna. Nadal dało się wyczuć w powietrzu nieprzyjemną nić sprzeczek powiązanych z wyrzutami w na linii Sergio, Evelis - Rene i Miriam, jednak ze względu na szczęście Jose i Paqui rodzeństwo starało się w miarę dobrze dogadywać. Albo brać umiar nad słowami, kiedy dochodziło do spięć.
Blondynka wyciągnęła z pudełka ostatnią srebrną bombkę, po czym zawiesiła ją na dwumetrowej choince. Stanęła kawałek dalej podziwiając efekt końcowy i musiała przyznać, że nigdy nie widziała tak wspaniałego, aczkolwiek jednocześnie niesamowicie dziwnego drzewka świątecznego. Srebro i turkus przeważały w każdym calu, ale nie zabrakło także ozdób z herbem Realu Madryt. Wszyscy wybuchli śmiechem, kiedy stoper wyciągnął pudełko z białymi kuleczkami. Nikt nie przypuszczał, że naprawdę ma zamiar umieścić je na zielonych gałązkach dorodnej sosny. Oczywiście zrobił po swojemu i chwilę później w ich domu zapanował przedświąteczny nastrój z nutką miłości do Królewskich widoczną w tle.
- Została jeszcze gwiazdka - westchnęła Daniela wyjmując z pudełka ostatnią część układanki.
- Chcesz ją założyć? - spytała Ramos podchodząc do dziewczynki. Ukucnęła przy niej i delikatnie ujęła jej małe rączki.
- Przecież nie sięgnę, niech tatuś to zlobi! Lazem z ciocią! - zawołała podskakując z radości niczym słodki kangurek na pustyni.
Evelis niepewnie spojrzała na Jesé, który uśmiechał się promiennie. Stał pod ścianą z założonymi rękami, jednak teraz zmienił nieco swoją pozycję. Rozłożył ramiona i unosząc brwi wykonał zachęcający gest dłońmi.
- Jeśli nie masz nic przeciwko.
- Za to ja zdecydowanie mam! - zaprotestował Sergio wtrącając się między byłą parę.
- Wujek, plooooszę! Ładnie ploszę, będę grzeczna!
Mężczyzna podniósł dziecko i zaśmiał się dźwięcznie. Od zawsze uwielbiał córkę Rodrígueza, sam chciałby w przyszłości mieć podobną. Wnosiła masę szczęścia w życie każdej osoby, która miała z nią styczność. Naprawdę niesamowite!
- W porządku kochanie. Ale jutro ubierasz choinkę ze mną, dobrze?
- Tak! - odparła przytakując w bardzo uroczy sposób. Jasne włoski opadły na jej twarz, jednak Hiszpan szybko się ich pozbył.
- W takim razie droga wolna - oznajmił patrząc to na siostrę, to na kolegę z drużyny.
Blondynka niepewnie spojrzała na swojego byłego. W ostateczności uległa. Czuła, że cała ta sytuacja skończy się źle, może nawet fatalnie, ale nie umiała odmówić pięcioletniemu dziecku. Powoli podeszła do piłkarza, po czym usiadła mu na ramieniu. Objęła jego szyję i zamykając oczy dała znak, że jest gotowa. Tak naprawdę nie była.
- Trzymaj się królewno - szepnął najciszej, jak tylko potrafił. Nikt go nie usłyszał. Te trzy niezwykle ważne słowa dotarły jedynie do Evelis i właśnie tak miało się stać.
Dziewczyna poczuła, że robi jej się niedobrze. Zacisnęła pięść na koszulce Jesé, który momentalnie podniósł ją do góry. Nie ważyła wiele. Mimo to chwilowo przeszło jej przez myśl, że Hiszpan załamie się pod takim ciężarem. Nic bardziej mylnego, jedynym skutkiem całego zajścia była gwiazdka umieszczona na czubku drzewka i towarzyszące im emocje.
Ona nie wiedziała, co się dzieje. Chciała uciec stąd jak najprędzej, ale nie umiała. Mogła szczerze przyznać, że wtulenie się w umięśnione ciało napastnika było w tamtej chwili jedynym, o czym marzyła. Poczucie bliskości tak ważnej osoby, odzyskanie kogoś niesamowitego i znaczącego naprawdę wiele. Przynajmniej w przeszłości. Ale teraz też nie był obojętny. Mętlik w głowie blondynki osiągnął skalę światową i doskonale wiedziała, że niełatwo będzie go opanować. W jednej chwili zdążyła zapomnieć o Javierze, który przecież stał kilka metrów w tyle śmiejąc się, zupełnie nieświadomy co się właśnie działo. Dawne uczucie momentalnie odżyło nie tylko w dziewczynie.
On doskonale znał swoje emocje i nie zdziwił go przyspieszony puls. Spodziewał się, iż dotyk ciała Evelis może doprowadzić do zawrotów głowy. Nie sądził jednak, że to pójdzie jeszcze dalej, bowiem wszystkie mięśnie w jego ciele napięły się nieświadomie, a mózg przetwarzający tysiąc informacji naraz nie nadążał z nadsyłaniem trafnych wniosków. Kochał ją. Obdarzał ją cholernie silną miłością, która nigdy wcześniej nie zawitała w jego życiu.
W ostateczności chłopak postawił młodą Ramos na ziemi i oszołomiony rozejrzał się wokoło. Andaluzyjka z kolei czym prędzej podeszła do narzeczonego i mocno wtuliła się w jego pierś, by zapomnieć o zaistniałe sytuacji. Miała nadzieję, że wszystko pryśnie niczym bańka mydlana. Nic z tego. Oboje zostali z przyspieszonym biciem serca i uginającymi się pod ciężarem własnego ciała nogami, które zwiastowało tylko jedno. Właśnie odnaleźli miłość życia.
Nikt nie miał odwagi, by w jakikolwiek sposób wykorzystać ten fakt.
_______________
Nie wiem czemu podoba mi się pierwsza część tego rozdziału. Ogólnie wszystkie sprzeczki na linii Jese-Sergio. Ale cała ocena należy do Was, więc czekam!
Tak trochę nie trafiłam z tym opowiadaniem, bo rozdziału z Wigilią nadal nie ma, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi ten fakt.
Teraz pozdrawiam i życzę wspaniałego Nowego Roku! A także bramek i zwycięstw dla Toniego Kroosa, który wczoraj obchodził 25 urodziny ♥