czwartek, 26 lutego 2015

Rozdział VIII

Ktoś kiedyś powiedział, że miłość przychodzi sama. Wystarczy jedynie pomóc jej zaistnieć. Chyba jest w tym odrobina prawdy.
Zimowe promienie słońca zakryte zostały przez grubą zasłonę leśnych gałęzi, samochód podskakiwał co jakiś czas na wybrzuszeniach, a młoda Ramos zaczynała tracić cierpliwość. Potrafiła zrozumieć naprawdę wiele, ale takiego skrótu, który skrótem wcale się nie okazał, już nie. Zaciskała palce na krawędzi siedzenia w geście ogarniającej ją złości, za oknem widać było jedynie bezlistne drzewa. Zapewnianie o możliwości dostania szału nie ma chyba najmniejszego sensu. W podobnej sytuacji każdy zacząłby świrować. 
Wiedziała doskonale, jak przedstawiała się sytuacja rodzinna siedzącego obok mężczyzny. Jego mama umarła dwa lata po narodzinach młodszego dziecka. Zrozpaczony dotkliwą tragedią ojciec oddał pociechy pod skrzydła własnej rodzicielki, a sam uciekł na odludzie, by nikt nie przerywał jego niemalże wiecznej żałoby. Przygnębiające, smutne, niezwykle prawdziwe. Może właśnie dlatego Evelis powstrzymywała jakiekolwiek uwagi na temat wyboru drogi. 
Do tego panowała niezwykle sztywna atmosfera. Każde wypowiedziane zdanie było jakby naciągane, bezbarwne, nie wyrażało żadnych emocji. Obie strony chciały pociągnąć rozmowę na właściwe tory, dowiedzieć się, jak teraz będzie wyglądało ich życie. Nikt jednak nie miał odwagi wykonać tak odważnego kroku. Dopiero Jesé, po długiej i niezwykle mozolnej bitwie z myślami odezwał się dość niepewnie.
- Jakie plany po powrocie do Meksyku?
Sprytny podstęp. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwionym wzrokiem przełykając głośno ślinę. To pytanie lekko zbiło ją z tropu. 
- Chcesz, żebym tam wracała? 
Piłeczka jakby odbiła się w stronę napastnika. Teraz to on nie wiedział, jakich słów użyć w składaniu następnego zdania. Bo jeśli odpowie, że nie, może jednocześnie zobowiązać ją do czegoś, czego tak naprawdę nie pragnęła. Zostając tutaj, musiałaby zakończyć związek z Javierem. Z kolei wypowiadając naiwne tak, mógł mocno zranić jej uczucia. Nie wspominając już o kłamstwie, którego dopuściłby się w podobnej sytuacji. 
- A ty tego chcesz? 
Blondynka wzięła głęboki oddech zamykając na chwilę oczy. Zaraz przeniosła wzrok na piłkarza z szybko bijącym sercem. W tamtej chwili ważyły się losy ich domniemanego związku. 
- Jedyne, czego tak naprawdę chcę to móc pierwszy raz od dawna zrezygnować z koszulki Sergio podczas Waszych meczy.
Rodríguez zmarszczył brwi w geście zastanowienia.
- Nie rozumiem - odparł zgodnie z prawdą.
- Pragnę stanąć na trybunach w Twojej koszulce, bez głupich tłumaczeń. Po prostu móc to zrobić jako...
Zacięła się pod wpływem jego dotyku na dłoni. Uśmiechnęła się delikatnie krzyżując palce Andaluzyjczyka ze swoimi. Dokładnie tego jej było trzeba. 
- Miriam będzie wściekła - zaśmiał się przywołując w pamięci obraz siostry ukochanej. 
- Przejmujesz się tym?
To był moment, w którym jej żołądek nagle ścisnął się z zazdrości. 
- Ależ skąd! - zaprotestował od razu patrząc prosto w tęczówki młodej Ramos. - Musisz zrozumieć, że na tym świecie są jedynie dwie kobiety, które kocham do szaleństwa. Ty i Daniela. 
Blondynka zaczerwieniła się nieznacznie pod wpływem tak unoszącego wyznania. 
- Patrz na drogę - rzuciła próbując ukryć rumieńce. 
- Wolę twój widok, zresztą tutaj i tak nikt nigdy nie jeździ. 
Westchnęła momentalnie przenosząc wzrok na okno. Nie chciała zdradzać Javiera, nienawidziła podobnych sytuacji. Problem leżał jednak w tym, że dłużej mogła nie wytrzymać. Od rzucenia się piłkarzowi na szyję dzieliła ją jedynie krucha siła woli, która w każdej chwili mogła ulec gwałtownemu pogorszeniu. Zganiła się w myślach za przywoływanie obrazów z ich wspólnej nocy w domku na drzewie i przybierając na twarz intensywniejszy czerwony odcień spuściła głowę. Musiała rozstać się z Meksykaninem, innej opcji raczej nie widziała.
Zdziwiona zaczęła wpatrywać się w mijane, niezbyt ciekawe krajobrazy, kiedy samochód momentalnie zwolnił. Szatyn z całej siły dociskał pedał gazu. Nie przynosiło to żadnych rezultatów. Stanęli na środku drogi przerażeni zaistniałą sytuacją. Evelis rozejrzała się natarczywie szukając deski ratunku. Ale czy można znaleźć ją w samym środku lasu? 
Jesé za to, po wysileniu się doszedł do rozwiązania sprawy. 
- Czy twój brat w ogóle potrafi tankować? - rzucił wściekły uderzając pięścią o kierownicę. - Utknęliśmy!
- Co?! - spanikowana dziewczyna przełknęła głośno ślinę zrozpaczona wizją zostania na noc pośród bezlistnych drzew. - Przecież nie mogło tak po prostu zabraknąć paliwa!
Hiszpan prychnął teatralnie wywracając oczami. 
- Lepiej do niego zadzwoń, bo ja niestety numeru tego jaśnie pana nie posiadam. 
Zjeżył ją do granic możliwości. 
- Sergio nie jest jakimś palantem, więc władco spuść z tonu, dobrze? 
Zirytowana wyjęła z kieszeni telefon zabierając się za wpisywanie tak doskonale znanych cyfr. Dopiero po wciśnięciu zielonej słuchawki przywitała ją niemiła niespodzianka. Brak sygnału. 
- Niech by to szlag trafił! 
Rzuciła telefonem w deskę rozdzielczą. Nie chciała nawet myśleć o zostaniu tutaj. Wysiadła z auta mocno trzaskając drzwiami, po czym żwawym krokiem ruszyła przed siebie. Nie miała chwili do stracenia, jeśli chciała znaleźć jakiś sensowny, nie samotny nocleg przed zachodem słońca. Mruczała pod nosem najróżniejsze bluźnierstwa. W jednej chwili uniesienie prysło niczym bańka mydlana zastąpione szczerym wkurzeniem w kierunku całego świata.
Rodríguez za to momentalnie wyskoczył na piaszczystą drogę doganiając Andaluzyjkę. Nie mógł tak po prostu jej zostawić. 
- Gdzie ty idziesz?! 
- Nie widać?! Przed siebie! Nie chcesz chyba zamarznąć w tej nędznej, arabskiej Toyocie!
Lustrował jej sylwetkę zdziwionym wzrokiem. Najprawdopodobniej świrowała. 
- To nie wina biednego samochodu, że jej właściciel nie rozgryzł jeszcze stacji benzynowych! 
- Oczywiście, teraz czepiaj się o wszystko mojego brata! Przecież tak jest najłatwiej! 
- Gdyby nie był niczemu winien, nie miałbym się o co czepiać. Nie uważasz? 
Odwróciła się napięcie idąc przez chwilę tyłem. Posłała w jego kierunku parę imponujących piorunów sygnalizujących poziom zdenerwowania. 
- Zresztą co ty tam wiesz, on zawsze będzie dla Ciebie kurwa święty!
- Po prostu był przy mnie w chwilach, w których to ty powinieneś mnie wspierać - szepnęła najciszej, jak tylko potrafiła. Potrząsnęła głową opanowując napływające do oczu łzy. Nie miała teraz najmniejszego zamiaru wspominać tych okropnych chwil, kiedy to Daniela przychodziła na świat. 
Automatycznie otarła policzek, kiedy jedna kropla zaczęła po nim spływać. Zacisnęła dłonie w pięści dodając sobie tym samym odwagi. Trzeba iść przez życie dalej, bez względu na przeciwności losu.
- Zaczekaj - mruknął Jesé łapiąc ramię blondynki. Przyciągnął ją do siebie zmuszając tym samym do patrzenia w ciepłe, czekoladowe tęczówki. Tak bardzo je kochała. Przełknęła słoną wodę opanowując krwotok zranionego serca. Czemu to ją zawsze spotykały takie sytuacje? - Kochanie, proszę Cię. Nie płacz. Nie chciałem powiedzieć...
- Daj już spokój! 
Miała zamiar wyrwać się z jego objęć, jednak wyszło wręcz odwrotnie. Chłopak używając niemal całej siły, jaką został obdarzy przycisnął ją do własnego torsu delikatnie gładząc po włosach. Nie mógł pozwolić odejść tak ważnej osobie, nie po raz kolejny.
- Przepraszam - wyszeptał wprost do jej ucha niemal zanosząc się szlochem. - Przepraszam, przepraszam, przepraszam! 
Pod wpływem targających nią emocji, zupełnie nieświadoma własnych czynów, zamknęła mu usta pocałunkiem. Położyła dłoń na jego szyi mocniej wpijając się w te słodkie wargi. Czuła tysiące iskier buchających między nimi, masę radości, spełnienia. Nigdy nie myślała, że tak bardzo pragnęła jego bliskości. Dopiero w tamtej chwili, pełna nadziei na odnowę związku zaczęła marzyć, chciała wreszcie stworzyć normalną rodzinę. Właśnie z tym uroczym Hiszpanem.
Oderwała się od niego po niedługim czasie. Od razu przytuliła się do ciepłego ciała nie wytrzymując napięcia krążącego w atmosferze.  Najchętniej spędziłaby w tych ramionach już całą wieczność. Takiej możliwości jednak niestety nie posiadała. Przynajmniej wtedy.
- Czy ty właśnie...?
Ze łzami na policzkach, których nie była w stanie otrzeć pokiwała głową uśmiechając się lekko.
- Wiem, nie powinnam. Ale dłużej już nie mogłam czekać. Chyba bym zwariowała.
Piłkarz zaśmiał się promiennie opierając swoje czoło o jej. Uwielbiał to robić, mógł wtedy bez przeszkód wpatrywać się w tę nieograniczoną głębię czystego błękitu.
- Nieme wyznanie miłości?
Evelis prychnęła z radością. Objęła ramionami jego szyję przybliżając się jeszcze bardziej.
- Kocham Cię - szepnęła prosto w usta chłopaka starając się włożyć w te słowa jak najwięcej szczerej, niezwykle silnej miłości.
- Miło mi to słyszeć - odpowiedział. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem, gdy jej twarz przybrała rozczarowujący wyraz. Zacisnął dłonie na szczupłej talii napawając się zapachem truskawek. Od zawsze używała tych perfum. - Ja Ciebie też skarbie. Od zawsze i na zawsze.

***

Stała w bladym świetle latarni stąpając z nogi na nogę. Marzła. Mocno zaciskała dłonie okryte rękawiczkami na materiale wewnątrz kieszeni puchowej kurtki. To naprawdę nie było zabawne! A trwało już dobre dwadzieścia minut, ponieważ wielmożny Jesé załatwiał nocleg w oddalonym o kilka kilometrów od ich samochodu, małym domku zamieszkałym przez starszą, zdesperowaną kobietę. Znaleźli go w niemal ostatniej chwili. Tracąc nadzieję wlekli dalej swoje zmasakrowane zarówno psychicznie, jak i fizycznie ciała w niemal nic nie dającym blasku zachodzącego słońca. I chwilę przed kompletną rezygnacją dostrzegli ten niewielki, drewniany budynek.
Blondynka zacisnęła powieki sycząc z zimna. Wyjrzała za róg domu kolejny raz z rzędu. Tym razem na jej twarzy pojawiła się ulga. Ujrzała doskonale znanego mężczyznę niosącego górę koców. Uroczo zmarszczyła czoło podchodząc do niego. Niemal skacząc w celu ogrzania się spojrzała mu w twarz z delikatnym uśmiechem.
- Nie mów, że kazała nam wracać.
Piłkarz prychnął unosząc brwi. Z niewiadomych powodów poczuł się urażony.
- Nie wierzysz w mój urok osobisty?
- Nie bardzo - zaśmiała się zabierając od niego jeden koc. - Ale na mnie działa! - dodała od razu widząc zbolałą minę towarzysza.
- To chciałem usłyszeć - gdyby mógł, pocałowałby ją najmocniej, jak tylko potrafił. Niestety wałówka od gospodyni uniemożliwiła mu wykonanie tej jakże przyjemnej czynności. - Dała nam klucze do stodoły, stajni czy co to tam...  W każdym bądź razie. Albo siano, albo samochód.
Ramos westchnęła niepewnie stawiając kilka kroków. Jakby miała jakikolwiek wybór.
- Gdzie ta stodoła?
Innej reakcji, jak szczerego uśmiechu ze strony napastnika raczej spodziewać się nie można.
- W sumie, to tutaj.
Otworzył masywne drzwi wpuszczając przodem dziewczynę. Z szybko bijącym sercem zamknął je, uprzednio zapalając jaskrawe światło. Zmrużył oczy natarczywie szukając drugiej osoby. Uniósł kąciki ust, kiedy zobaczył ją układającą brązowy koc na masowej ilości słomy. Przyglądał się. Nie miał tak wielkiej siły woli, by odwrócić wzrok. Odłożył gruby materiał na bok i najciszej jak tylko potrafił zaczął przesuwać się w kierunku ukochanej. Ukucnął obejmując ją ramionami. Gest ten został skwitowany cichym westchnieniem ukazującym nieskończoną radość.
- Myślisz, że będzie dobrze? - spytała wskazując prowizoryczne posłanie.
- Idealne.
Pokręciła głową śmiejąc się uroczo.
- Jesteś niemożliwy, wiesz? - odwróciła się kładąc dłonie na karku Andaluzyjczyka. - Zawsze taki byłeś.
Przybliżył się ledwo dotykając jej nosa swoim. Bez zbędnych przeszkód wpatrywał się w błękitne tęczówki czując mrowienie na całym ciele. Niepewnie musnął jej wargi starając się pokazać, jak wiele dla niego znaczy. Nie wiedział, czy mu się udało. Musiał się o tym przekonać.
- I może kiedyś się dowiem, co zrobić, by to powróciło. Obserwować Cię, kierować Cię przez najciemniejsze z Twoich dni - szeptał łamiącym się od nadmiaru emocji głosem.
Evelis patrzyła na niego ze łzami wzruszenia goszczącymi pod powiekami. Nie umiała ich opanować. Może nawet nie chciała. Zawsze myślała, że ich związek to kompletna przeszłość. Teraz uświadomiła sobie, w jak wielkim błędzie szła przez życie.
- Nadal pamiętasz?
Jedynie przyłożył palec do jej ust uśmiechając się nieznacznie.
- Gdyby wielka fala miała spaść, spadłaby na nas wszystkich. Mam nadzieję, że będzie tam ktoś, kto zdoła mnie sprowadzić z powrotem do Ciebie - umieścił dłoń na jej policzku biorąc głęboki oddech. Zamknął na chwilę oczy przypominając sobie sceny z przeszłości. Kiedy siedzieli razem na plaży słuchając tej piosenki. Razem, szczęśliwi, spełnieni. - Teraz wiem, jak mniej więcej moje życie i miłość może nadal trwać. W twoim sercu i twoim umyśle, zostanę z tobą na zawsze.
Otarł wodę spływającą po policzkach Hiszpanki z miłością, jakiej nigdy nikomu nie okazywał. Czuł się dziwnie w podobnej sytuacji, ale jednocześnie nie przypominał sobie momentów dających mu większą radość. Czekał. Nie mógł wykonać ani jednego kroku dalej. To ona powinna go pocałować.
I zrobiła to. Wpiła się w wargi szatyna początkowo z delikatnością, która później przeszła w większą brutalność. Wychowanek Sevilli instynktownie odgarnął włosy z jej twarzy uśmiechając się nieznacznie. Szybkie bicie serca w podobnej sytuacji jest raczej normalne. Nie mógł jedynie zrozumieć rosnącego w nim pożądania. Popchnął ją na prowizoryczne posłanie kładąc dłoń w talii. Czekał na reakcję. Gdy pokiwała głową, ponownie zaczął całować jej usta z pasją, jakiej wcześniej nie potrafił doznać. Delektował się bliskością osoby, którą kochał przez niemal całe życie, dotykał jej ramion, gładkich, zaczerwienionych policzków, w końcu pachnących owocowym szamponem włosów. A kiedy poczuł jej ręce wsuwające się pod materiał koszulki momentalnie zamarł. Odsunął się patrząc prosto w błękitne oczy.
- Co ty robisz? - szepnął uspokajając urywany oddech.
Spuściła wzrok rumieniąc się uroczo.
- Nie chcesz tego? - spytała, prowokująco przejeżdżając paznokciami po skórze jego brzucha. Syknął zaciskając zęby. Wiedział, że jak tak dalej pójdzie, podnieci się stosunkowo za bardzo i nie będzie w stanie z tego zrezygnować.
- Masz Javiera, nie powinniśmy...
Położyła palec na jego ustach tak jak on kilka minut temu. Nie chciała słuchać żadnych wymówek.
- Ten warunek powinien powstrzymywać mnie, a niestety tego nie robi - westchnęła podwijając ubranie napastnika pod same ramiona. Bez przeszkód mogła gładzić mięśnie jego torsu, napawać się ciepłem rozgrzanej skóry. - Powiedz tylko, czy chcesz. Jeśli nie, zrozumiem.
Uśmiechnął się ukazując w policzkach urocze dołeczki. Przybliżył się najmocniej, jak tylko mógł jednocześnie zsuwając z nóg buty.
- Jak mógłbym tego nie chcieć? - wymruczał prosto w jej wargi, które zaraz zginęły pod ciężarem jego ust.
Pozbył się górnej części garderoby stosunkowo szybko, postępując tak samo z towarzyszką. Okrążyła go nogami w pasie płynnym ruchem przekręcając na plecy. Z początku chciała być nad nim, później liczyła na szczęśliwy rozwój wypadków. Całując go odpięła rozporek męskich jeansów zaraz rzucając je za siebie. Uśmiechnęła się chytrze wplatając palce w jego włosy. Dokładnie tego jej było trzeba, prawdziwego kochania się, a nie stosunku bez szczerego uczucia.
Rodríguez za to zebrał w sobie całą odwagę rozbierając blondynkę do samej bielizny. Pozbył się też jasnego stanika i zadowolony przerzucił ich na stare miejsca. Zszedł ustami niżej, obsypując pocałunkami jej szyję, obojczyki, wreszcie pięknie prezentujący się dekolt. Dłonią sięgnął koronkowy materiał majtek wsuwając pod nie jeden palec. Jęknęła zdziwiona, gdy brutalnie je z niej ściągnął. Mocno przycisnął ciało młodej Ramos do koca napierając na nie z całą siłą. Położył ręce równolegle z jej barkami i opuścił się na nich powoli czekając na pozwolenie. Kiedy uśmiechnęła się zachęcająco, już wiedział, że nie ma odwrotu. Wszedł w nią wypełniając całą dotychczas dzielącą ich barierę. Z szybko walącym sercem musnął malinowe wargi przełykając głośno ślinę. Zaczął się poruszać, z początku niepewnie, jakby był kompletnie niedoświadczonym chłystkiem. Dopiero po wypchnięciu bioder przez dziewczynę nabrał odwagi dającą nieograniczoną swobodę w poczynaniach.
- Rany, Evelis... - wyszeptał patrząc prosto w jasne tęczówki. Wykonywał powolne, zmysłowe pchnięcia, rozkoszując się każdą falą ciepła przechodzącą przez ich rozpalone ciała.
Starał się być delikatny, próbował dopracowywać każdy szczegół, co w takich sytuacjach nie działa na plus. Ona jednak mimo wszystko docierała do krawędzi szaleństwa, przeżywała rozkoszny stan bliskości człowieka, którego kochała nad życie. Jedynego mężczyzny wartego całego zachodu, kogoś niezwykle seksownego i mocno ją pociągającego. Wygięła plecy w łuk jęcząc. Czuła koniec, a zdecydowanie nie chciała go doświadczać. Westchnęła przeciągle zamykając oczy.
- Kocham Cię Jesé - wyszeptała wplatając palce w ciemne pasma jego włosów. - Najbardziej ze wszystkich.
Uśmiechnął się ukrywając twarz w jej ramionach.
- Dobrze wiesz, że ja Ciebie też.
Raczej nie trzeba pisać o ogarniającym ich w tamtej chwili szczęściu.
_______________
Kurcze, jakoś tak długo mi się pisze takie przesłodzone rozdziały:') Jest przesłodzony, bo jest, ale całe to opowiadanie miało takie być. Więc nie narzekać mi tu proszę ;*
Wyszedł też dłuższy, niż zazwyczaj. Ostatniej sceny miało w ogóle nie być, ale bez niej byłby z kolei trochę krótki, a musiałam jakoś Wam wynagrodzić to obsunięcie. Tak więc macie i się cieszcie! :)
Do zobaczenia pod następnym! I liczę na jakieś opinie ;)

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział VII

Musimy czasem mocno zaryzykować, by stanąć na odpowiedniej drodze prowadzącej do pełni szczęścia. Nasi główni bohaterowie chyba wzięli sobie to stwierdzenie do serca. 
Jasne promienie wschodzącego słońca wpadały do salonu niewielkiego domku rozweselając każdą znajdującą się w nim osobę. Chociaż w tamtej chwili nie musiały tego robić. Para śpiąca na kanapie czuła się niezwykle dobrze we własnym towarzystwie, nic więcej do szczęścia nie było im potrzebne. Jedynie ta druga osoba tak wspaniale pasująca do obranych przez nich ideałów. Obdarzali się wzajemnie niezwykle silnym uczuciem, którego nic nie było w stanie zniszczyć. Ból, cierpienie, tysiące kilometrów i zabójczy czas, żaden z tych czynników nie podziałał na ich miłość skrzętnie czekającą w sercach, by wreszcie pokazać olbrzymią, niekończącą się moc. 
Blondynka uniosła powieki ziewając nieznacznie. Ból w kręgosłupie spowodowany niewygodnym łóżkiem momentalnie łagodziły silne, męskie ramiona. Ogarniających ją wtedy emocji nie da się opisać żadnymi słowami, to trzeba po prostu przeżyć. A by doświadczyć podobnej sytuacji, należy uwierzyć, że nie ma rzeczy niemożliwych. My zwyczajnie zbyt szybko rezygnujemy z marzeń, obranych celów. 
Uśmiechnęła się patrząc na beztrosko śpiącego piłkarza. Wyglądał jak junior, najedzony, wybawiony, zwyczajnie zadowolony z życia. Nic mu nie brakowało. Miał obok dziewczynę, w której niegdyś tak bardzo się zakochał. Leżała w jego objęciach uśmiechając się promiennie. Cała ta sytuacja dawała mu pozytywnego kopa. Nawet wygrana Klubowego Mistrzostwa Świata nie oferowała takiej satysfakcji. 
- Już nie śpisz? - spytał lekko się przeciągając. 
- Tak jakoś wyszło. Wolę na Ciebie popatrzeć - szepnęła tonąc w czekoladowych tęczówkach napastnika Realu Madryt. Dwa tygodnie temu podobna chwila wydawała jej się równie absurdalna co darmowa podróż w kosmos dla każdej chętnej osoby. A teraz bez najmniejszych zahamowań mogła wypuszczać do lotu motyle we własnym brzuchu. 
- To ja powinienem patrzeć na Ciebie - westchnął kładąc dłoń na idealnie gładkim policzku. - Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziały moje oczy. 
Zachichotała wtulając się w niego. 
- Nie słódź tak, bo się roztopię. 
Prychnął przyciskając jej ciało mocniej do własnego torsu. Miał dziwne wrażenie, że gdy ją wypuści zwyczajnie zniknie. Rozpłynie się w powietrzu zostawiając bolesne wspomnienia. Nie miał najmniejszego zamiaru do tego dopuścić. Musiał wierzyć. Już nic nie było w stanie zatrzymać ich w drodze ku wolności, niekończącemu się szczęściu.
Westchnął odgarniając jasne pasmo z jej twarzy. 
- Będzie dobrze, prawda? 
Uśmiechnęła się wdychając bardzo dobrze znany zapach. Tyle lat czekała, by móc kolejny raz utonąć w tych objęciach. Nie mogła kolejny raz popełnić tego samego błędu. 
- Musi być - szepnęła czując wargi Andaluzyjczyka na czole. - Nie widzę innej opcji. 
Dla takich chwil właśnie warto żyć! W głowach każdej ze stron pojawiła się ta myśl, kiedy poczuli niemały już ciężar na własnych ciałach. Potargana Daniela w piżamce z reniferem i grubych, zimowych skarpetkach na nogach wskoczyła na nich z pełnym impetem. Oboje jęknęli pozbywając się sporej dawki powietrza z płuc. 
- Uważaj kocie, bo cioci żebra połamiesz! - zaśmiał się Rodríguez gwałtownie siadając. Przytulił córkę lekko ogarniając niesforną fryzurę. Bez wahania przyznawał, że ta mała istotka zawsze będzie dla niego najważniejsza. Kochał ją nad życie i nigdy nie myślał, iż przypadkowe dziecko może wnieść do czyjejś codzienności tyle radości z miłością w komplecie. 
- Oj tatusiu, pszeplaszam! - zawołała siadając mu na kolanach. - Po plostu się cieszę! 
Para spojrzała na siebie przelotnie z wymownymi minami. Oboje nie wiedzieli, czego mogą się spodziewać. 
- Co się stało skarbie? 
Uniósł brwi w zabawny sposób. Evelis ledwie powstrzymywała wybuch niekontrolowanego śmiechu. 
- Cieszę się, że ty i ciocia jesteście lazem - powiedziała uroczo marszcząc nosek. - Wujek Selgio mi tak powiedział. Że mam zejść na dół, bo tatuś wleszcie się zakochał! 
Ramos wytrzeszczyła oczy w niezdrowym zdziwieniu. Czy jej brat właśnie zaakceptował tak znienawidzonego faceta w roli jej przyszłego, ewentualnego męża? Albo coś mu odbiło, albo święta naprawdę posiadały niezwykle silną, magiczną moc. Innej opcji być zwyczajnie nie mogło. 
- W takim razie wujek miał rację - zaśmiał się piłkarz gładząc dziewczynkę po włosach. - A teraz leć na górę i ubierz się ciepło! Idziemy lepić bałwana, co ty na to? 
Jej oczy automatycznie przeszyły błyskotliwe iskierki. 
- Taaak! - krzyknęła zrywając się z miejsca. - We tlójkę!
Tyle było ją widać. 
Blondynka westchnęła udając niezadowolenie. 
- Mnie to się o zdanie w takich sprawach nie pyta? 
Jesé położył dłonie na talii Hiszpanki przyciągając ją do siebie. Oparł swoje czoło o jej, by móc bez przeszkód wpatrywać się w błękitne tęczówki działające na niego w niezwykle elektryzujący sposób. 
- Bo nie masz wyboru. Musimy wreszcie spędzić trochę czasu razem. 
Oboje bardzo żałowali, że nie mogli się teraz pocałować. A każda ze stron bardzo mocno tego pragnęła. 

***

Ubrana w ciepłą, puchową kurtkę, grubą czapkę i wełniane rękawiczki stanęła obok białej kulki sporych rozmiarów dokładając do niej kolejną warstwę lepkiego puchu. Spojrzała przelotnie na Rodrígueza obrzucającego śnieżkami uroczą pięciolatkę. Pokręciła głową ze śmiechem wykańczając okazałego białego pana. Tak go nazwała Daniela. Jego zwieńczeniem miał być szalik Realu Madryt, który każdy znany jej gracz zawsze trzymał przy sobie. Sama do końca nie wiedziała, czemu. 
Schyliła się by podnieść małą gałązkę i oberwała mokrą ciapą. Uniosła ręce ku górze nieświadomie napinając wszystkie mięśnie. Zimna woda spływała po jej karku przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze. Wzdrygnęła się odwracając w kierunku ojca z córką. Zmierzyła ich surowym wzrokiem momentalnie schylając po niewielką ilość śniegu. Nim się obejrzeli, napastnik zdziwiony otrzepywał ramię. Teraz już zadowolony nie był. 
- Niezłego masz cela skarbie! - krzyknął z chytrą miną. - Ale ja lepszego!
Nie trzeba chyba opisywać, co się działo później. Rozpętała się prawdziwa wojna. Mała jedynie biegała między nimi śmiejąc się w głos. Wpadła w zaspę i już tam została obserwując walczącą parę. 
Evelis złapała szalik ukochanego przykładając mu do twarzy sporą warstwę zimnej bryły. Zadrżał pod wpływem utraty ciepła stawiając jeden, niepewny krok za dużo. Poślizgnął się ciągnąc za sobą blondynkę. Upadli na ziemię radośni z wspólnie spędzanych chwil. Patrzyli sobie w oczy mocno obejmując własne ciała ramionami. To wystarczyło, by pierwszy lepszy obserwator mógł stwierdzić rodzącą się między nimi chemię. 
- Dajesz tatuś! Całuj! 
Jesé spojrzał na córkę spod przymrużonych powiek niechętnie odwracając wzrok od młodej Ramos. Pokręcił głową uśmiechając się promiennie. 
- Czego Cię uczą w tym przedszkolu? 
Daniela stanęła na czworaka starając się złapać równowagę. Nic z tego. Zaraz runęła na ziemię ciężko wydychając powietrze. 
- To nie z przedszkola. Mama ogląda takie seliale, gdzie ludzie często się całują - odparła pocierając nosek grubą, przemoczoną rękawiczką. 
- A czy nie każde Ci wtedy wychodzić z pokoju? - spytał piłkarz podnosząc się na kolana. Podał dłoń siostrze obrońcy nadal patrząc na własną córkę. 
- Nie! Mogę oglądać takie rzeczy. 
- A ja twierdzę, że nie możesz. 
Dziewczynka spuściła główkę układając usta w charakterystyczną dla siebie podkówkę. 
- Czemu? 
Napastnik westchnął ciężko pomagając blondynce stanąć na nogach. O mało sam nie stracił równowagi. Jak widać ostatnio miał z nią spore kłopoty.
- Bo później każesz mi całować swoją ciocię. 
Podszedł do pięciolatki i bez najmniejszego wysiłku wziął ją na ręce mocno przytulając do torsu. A raczej grubej kurtki, pod którą krył się jeszcze wcale nie cieńszy sweter. Naciągnął czapkę na oczy małej, po czym ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Najwyższa pora kończyć tą zabawę.
- To coś złego? - spytała nieznacznie wymachując nóżkami.
Rodríguez pokręcił głową śmiejąc się serdecznie. Jeśli tak ma wyglądać dalsza część jego życia, idzie na to! Święta w towarzystwie tak ważnych osób, do tego bez kłótni, a raczej z rozejmami mogą wprowadzić człowieka w niemały zachwyt. Każdy pragnąłby zatrzymać czas i żyć owymi wydarzeniami. Byleby nie wracać do szarej codzienności. 
Nikt z rozweselonej trójki nie zauważył pewnego małego faktu. W kuchennym oknie wychodzącym centralnie na niewielkie podwórko stał pewien sławny piłkarz, stoper i wicekapitan najlepszej drużyny świata, która ciągłymi treningami zapracowała sobie na ten tytuł. Uśmiechał się pod nosem widząc siostrę promieniejącą szczęściem na wszystkie strony świata. Doskonale wiedział, jak to jest zaznawać spełnienia w miłości i życzył jej tego niesamowicie mocno. Obiecał sobie pomóc ewentualnemu kandydatowi na męża Evelis, kiedy ta się już zakocha w podbiciu jej serca. Żył oczywiście nadzieją, że uniknie wsparcia kogoś tak znielubionego, ale nie miał wyboru. To ona go dokonała. 
- Wściekły? - spytała Pilar tuląc do piersi siedmiomiesięcznego chłopca. Ramos wziął go na ręce delikatnie poprawiając cienką, niebieską czapeczkę. 
- Wręcz przeciwnie. 
Uniósł kąciki ust jeszcze wyżej, gdy junior złapał jego kciuka w maleńką rączkę. Spojrzał na ojca święcącymi się oczami wydając z siebie kilka niezrozumiałych, aczkolwiek niezwykle uroczych dźwięków.
- To coś nowego - odparła Hiszpanka przytulając się do ramienia swojego chłopaka. - Czyli nie masz zamiaru przeszkadzać im w...
- Ponowię odpowiedź. Wręcz przeciwnie. 
Rubio uniosła brwi w geście zdziwienia. Czegoś podobnego się nie spodziewała.
- To znaczy? 
- Zaraz sama się o tym przekonasz - stwierdził piłkarz oddając jej synka. Złapał z parapetu kluczyki nowej Toyoty wygranej na tegorocznych Klubowych Mistrzostwach Świata, po czym ruszył w kierunku drzwi. 
Kobieta szła niepewnie za Andaluzyjczykiem nie mogąc przewidzieć jego zamiarów. Sergio zawsze był drobiazgowy i doskonale wiedziała, że cokolwiek wymyślił, powinno wypalić w stu procentach. Chyba dlatego ogarnęło ją lekkie przerażenie. 
Obrońca wtargnął do przedpokoju z bijącą pewnością siebie. Pomógł dziewczynce zdjąć kozaki, odwiesił za nią kurtkę i uśmiechem odprowadził do salonu, z którego momentalnie dało się dosłyszeć dźwięk telewizora. Pokręcił głową. Nigdy nie myślał, że dzieci potrafią dać tyle radości. Spojrzał na kolegę z drużyny marszcząc brwi. Czas rozpocząć operację swatka. Rany, jak to dziwnie brzmi w myślach kogoś takiego. 
- Jesé, Eve, mam do was małą prośbę - oboje momentalnie na niego spojrzeli. - Obiecałem mamie pomóc z obiadem, a wiecie, jaka ona jest. Nie odpuści. Pojedziecie po Pascuala, prawda?
Szatyn zaśmiał się delikatnie kręcąc głową.
- Mój tata zapragnął wreszcie wyjść do ludzi?
Blondynka słyszała ogromny ból w jego głosie i momentalnie ścisnęła dłoń wychowanka Sevilli. Chciała mu w ten sposób pokazać, że wcale nie został sam.
- Chce Cię zobaczyć - westchnął Ramos rzucając kluczykami od samochodu. - Weźcie go.
Szybko zawrócił. Nie mógł wdać się w dyskusje, była ona zupełnie niepotrzebna. Po prostu wyszedł trzaskając drzwiami. Zostawił ich samych mając szczerą nadzieję na zadziałanie czynników naturalnych. Inni nazywali to przeznaczeniem, ale Sergio niczego podobnego nie uznawał.
Był niezwykle ciekawy, co z tego wszystkiego wyniknie.
_______________
Taki trochę o niczym, nie sądzicie? Ale mimo wszystko mi się podoba :')
Co do następnego, coś zorganizuję. Niestety skończyły mi się ferie, wolne itp. Do tego nauczyciele nie znają litości, cisną ile wlezie i na wstępie mam masę roboty. Porażka. Jednak spokojnie! Damy radę :')
Wiecie, kto ma dzisiaj urodzinki, prawda? Feliz cumpleaños Lucas!!! <33 Obyś nam przyniósł szczęście w środę!

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział VI

Strach ogarniający ludzi mających szansę na nowy związek nie jest czymś nie do pokonania. Wystarczy pomyśleć o kilku chwilach szczęścia danych nam po wykonaniu tego niezwykle trudnego kroku. Powiedzieć sobie, że warto. I nie myśleć o trudności podejmowanej właśnie decyzji.
Ciemne chmury pokrywały myśli ślicznej blondynki stojącej ledwie pół kroku od tak dobrze znanego mężczyzny. Wystarczyło podnieść rękę by dotknąć umięśnionego brzucha ukrytego pod idealnie dopasowaną koszulą. Ale nie miała zamiaru tego robić. Z desperacją spojrzała na brata. Wzruszył ramionami uśmiechając się pod nosem. Czy ludzie powariowali?! Sergio pragnący jej pocałunku z Rodríguezem?! Świat stanął na głowie!
Przeniosła wzrok na uśmiechniętą mamę. Tutaj pomocy szukać nie powinna. Z doświadczenia wiedziała, iż Paqui podobnych sytuacji nie odpuszcza. Jemiołę uważa za rzecz świętą, a buziaka pod nią traktuje niczym piłkarze murawę. Bez tego nie ma Bożego Narodzenia! 
- Javier? - spytała mierząc błękitnymi oczami ostatnią deskę ratunku. 
Meksykanin uniósł kąciki ust ku górze ukazując urocze dołeczki w policzkach. 
- To tylko zabawa, nie mam nic przeciwko - odparł przeczesując palcami niezbyt długie, kasztanowe włosy. W rzeczywistości był cholernie zazdrosny, choć nie chciał tego okazywać. 
Evelis zacisnęła powieki. Cała drżała pod wpływem przyszłych wydarzeń. Usilnie starała się znaleźć rozwiązanie, które nie nadchodziło. Czyżby nie miała wyboru?
Niewinnie zaczęła wpatrywać się w kakaowe tęczówki Jesé kuszące tryskającą energią. Przyciągały nie tyle pięknem, co tajemniczością. Przełknęła ślinę delikatnie rozchylając wargi. Gdyby tak dłużej przypatrzeć się całej tej sytuacji, można by stwierdzić szczęśliwy rozwój wypadków. W końcu oboje tego pragnęli. On kusił ją nie tylko uwodzicielskim spojrzeniem. W grę wchodziły także ciepłe dłonie spoczywające teraz na jej biodrach, pełne usta powoli przybliżające się do twarzy Andaluzyki, ciemne włosy układające się w lekkie fale idealnie podkreślające głębię jego urody. Ona z kolei podniecała go całokształtem. Charakterem, zakłopotaniem, trzęsącymi się dłońmi, uroczymi rumieńcami w kolorze dorodnych róż pojawiających się na jej policzkach w chwilach silnego wstydu. Czy każde z nich musiało być dla drugiego równie idealne? Byli niczym własne przekleństwa błagające o spełnienie natarczywych zachcianek krążących w otchłani ich myśli. Denerwująca sytuacja.
Napastnik Los Blancos zaczął się niepewnie przysuwać. Robił to niezwykle powoli, by dać dziewczynie możliwość wyboru. Podjęła decyzję. Stawi czoła losowi i zapomni. Przestanie pamiętać, że ktoś taki jak Jesé Rodríguez w ogóle istnieje. O ile da radę...
- Tylko mi się do niej nie przyssij kurczaku! - zawołał Sergio z rozbawieniem. Cała ta sytuacja mocno go irytowała, jednak nie mógł pokazać owych uczuć. Dla dobra siostry lepiej trzymać język za zębami. W pewnym sensie oczywiście.
- Cicho bądź debilu! - zbeształa go gospodyni surowo kiwając palcem.
Oczy wszystkich zgromadzonych ponownie zwróciły się na byłą parę. Piłkarz patrzył na blondynkę wyczekującym wzrokiem i kiedy ta lekko kiwnęła głową uśmiechnął się. Przybliżył swoją twarz, po czym najdelikatniej jak tylko potrafił musnął jej wargi swoimi.
Evelis opuściła powieki. Krew w żyłach zawrzała, dreszcze przechodzące przez ciało zakryły rozum, a szybko bijące serce błagało o więcej. Chciała bluźnić na całego, krzyczeć! Przecież nie mogła tak po prostu stać i całować się z innym. Zaśmiała się w myślach z własnej głupoty. Położyła dłonie na torsie wychowanka Sevilli mocniej obejmując jego usta swoimi. Nie był dłużny. Oparł ręce na talii dziewczyny nieznacznie ją do siebie przyciągając. Jakby pragnął pokazać, że żaden Javier nie jest w stanie zagrozić ich niezniszczalnej miłości. Że i tak z nią będzie. Ledwo powstrzymywał się od wyznania wszystkich swoich emocji. Pod wpływem miażdżącego dotyku młodej Ramos czuł się niczym anioł przybywający z królestwa. Radość rozpierała go od środka, każda, najmniejsza część jego ciała drżała, a wszystko, co było ciemne z przygnębienia nagle się rozjaśniło. Zobaczył mały promyczek nadziei w czarnym tunelu i zamierzał się go trzymać. Ten związek wbrew pozorom nie został jeszcze spisany na straty.
Meksykanin odchrząknął znacząco nieświadomie zaciskając dłonie w pięści. Oczywiście oberwało mu się od zirytowanej Paqui patrzącej spode łba na każdego, kto odważył się im przerwać.
Niebieskooka odsunęła się. Łzy momentalnie zaczęły spływać po jej policzkach, a drżące ręce zamiast się uspokoić weszły w jeszcze większe spazmy wstrząsowe. Cholera! Nie, nie, nie! Ona nie może tak po prostu kochać innego, nie chce tego!
Słysząc oklaski wybiegła z pokoju kierując się schodami na górę. Ocierając rumiane policzki myślała o tak doskonale znanym powiedzeniu. Serce nie sługa, nie wybiera.
Wcześniej w to nie wierzyła. Teraz doświadczała na własnej skórze prawdziwość owego stwierdzenia.

***

Całą noc przewracał się niespokojne z boku na bok. Myślał. Głowa pękała mu w szwach od nadmiaru wspomnień, najróżniejszych planów. Patrząc na córkę uroczo śpiącą w pościeli z nadrukiem Los Blancos zastanawiał się nad przyszłością. Jak wyglądałoby teraz życie, gdyby to Evelis została matką te pięć lat temu. Fakt, że mocno ją zranił doprowadzał go do szewskiej pasji.
Wstał, przeciągnął się leniwie i ostrożnie stawiając kroki, nie trudząc się zapalaniem światła zszedł na dół. Powolnym ruchem otworzył lodówkę, wyjął z niej karton mleka, po czym nalał obszerną porcję do stojącej nieopodal szklanki. Westchnął głęboko. To wszystko powoli zaczynało go przytłaczać. Ujął naczynie w dłoń i umoczył w chłodnym płynie usta. Uśmiechnął się nieznacznie. Raczej już nie zaśnie, na pewno nie będąc w takim stanie.
Przeniósł się do salonu uprzednio odkładając przedmioty na miejsce. Wiedział, jakimi perfekcjonalistkami jest tutejsza damska część społeczeństwa. Jego mama również taka była... Ledwo opanowywał napływające do oczu łzy. Całość jakby się skumulowała. Niespełniona miłość, zraniona dusza, wspominanie straty tak ważnej dla siebie osoby...
- Widzę, że nie tylko mnie dopadła bezsenność.
Zamarł przełykając głośno ślinę. Spojrzał na drobną postać kulącą się w fotelu i mimowolnie uniósł kąciki ust ku górze. Czuł przyspieszony puls, który o dziwo mocno poprawił mu humor.
- Fatalna przypadłość, nie sądzisz? - spytał rozsiadając się na obszernej kanapie. Żadne z nich nie miało zamiaru zapalać światła. Wystarczył kominek nadający własnymi językami pomarańczowego ognia idealnej atmosfery.
Blondynka drżąc zachichotała uroczo.
- Uznajmy, że się przyzwyczaiłam. Zmiana strefy czasowej robi swoje - odparła obejmując szczupłymi ramionami podkulone nogi.
- No tak, zapomniałem. W Kolumbii jest...
- W Meksyku. Javier pochodzi z Meksyku - mruknęła nie mogąc ukryć rozbawienia. Ciemność po raz kolejny wypełnił jej śmiech.
- Nieważne. Uznajmy, że nikt mnie o tym nie informował - powiedział Rodríguez powoli się do niej przysuwając.
Oparł ramiona na podłokietniku patrząc w niebieskie niczym morska fala oczy z odległości ledwie paru centymetrów. Używając całej siły woli przeniósł wzrok na dekolt dziewczyny głośno przełykając ślinę. Wyciągnął dłoń i delikatnie dotykając złotej przywieszki uśmiechnął się.
- Wcale nie jesteś podpisana - stwierdził przekładając palce na skórę jej szyi. Zadrżała wstrzymując oddech. - To też pierwsza litera mojego imienia.
Serce w jej piersi kłóciło się z rozumem, który podpowiadał kompletnie sprzeczne kroki. Jedno pragnęło rzucić się w jego objęcia, drugie porządnie przyłożyć z liścia. Ostatecznie siedziała wpatrując się w jego twarz wyrażającą bezgraniczną miłość. Pozwoliła kilku łzom swobodnie spłynąć po policzkach.
- Jesé, proszę - szepnęła łamiącym się głosem.
- O co? Żebym przestał Cię kochać? Za późno - westchnął ścierając słoną wodę z twarzy Hiszpanki. - Zdecydowanie za późno.
Pokręciła głową ignorując wszelkie zasady mądrości czy przyzwoitości.
- Proszę, żebyś mnie znów pocałował.
Piłkarz spojrzał na nią do reszty oszołomiony. Zalała go fala ciepła związana z tymi pięknymi słowami.
- Ale...
- Proszę! - jęknęła płacząc. - Nie chcę już dłużej czekać. Ani się kłócić.
Z uśmiechem, trzęsącymi się dłońmi przyciągnął ją do siebie. Wylądowała na kolanach szatyna czując ciepło jego oddechu na własnej szyi. Bezceremonialnie, jak gdyby ten nigdy nie zranił jej uczuć wtuliła się w niego wyrażając wszelkie emocje.
- Nie pocałujesz mnie, prawda? - spytała pociągając nosem.
Delikatnie przyłożył wargi do jej policzka powodując niekontrolowane dreszcze rozchodzące się od kręgosłupa w dół u każdej ze stron. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Nie chcę się z tobą wdawać w jakiś cholerny romans.
Położyła głowę na ramieniu piłkarza w pewnym sensie usatysfakcjonowana odpowiedzią. Zmienił się. Naprawdę był teraz zupełnie innym facetem niż pięć lat temu.
- A gdybym była wolna? Wtedy mógłbyś to zrobić?
Dłonią przysłonił jej policzek odgarniając tym samym zabłąkany kosmyk jasnych włosów.
- Wtedy mógłbym - szepnął przywołując na twarz dziewczyny błysk rozweselenia. - A teraz chodź tutaj, idziemy spać.
Zachichotała, kiedy płynnym ruchem przewrócił ją na plecy. Sięgnął po gruby koc leżący na oparciu i przykrył ich. Objął ramieniem szczupłe ciało towarzyszki dając do zrozumienia, że nie zamierza odpuścić. Czuł się w jej towarzystwie niczym anioł stróż zobowiązany do ochrony najważniejszej osobistości na całym świecie. Gdyby coś stało się tej drobnej blondynce, nie wytrzymałby i z całą pewnością zrozpaczony okropnymi wydarzeniami, skłoniony stratą kogoś tak ważnego, posunąłby się do niezwykle wstrętnych czynów, które w chwili obecnej uważał za obrzydliwe. Cięcie się, picie, ćpanie, popełnienie samobójstwa... Jest w czym wybierać.
- Pamiętasz, jak pierwszy raz tak spaliśmy? - spytała Ramos ziewając. W mniemaniu młodego mężczyzny wyglądało to niezwykle uroczo.
- A pamiętasz, kiedy spaliśmy tak w domku na drzewie?
Zaśmiała się delikatnie trącając go łokciem. Oczami wyobraźni widział rysujące się na jej policzkach krwiste rumieńce wywołane zakłopotaniem.
- Nie miałam zamiaru tracić dziewictwa w wieku szesnastu lat. A już tym bardziej w domku na drzewie - odparła mocniej przytulając się do jego torsu. - Zmusiłeś mnie.
Napastnik Realu Madryt zaśmiał się promiennie.
- Też nie miałem takiego zamiaru. Musisz mi uwierzyć. Zwyczajnie uwiodłaś mnie własnym urokiem.
Pokręciła głową udobruchana komplementem. Faceci zawsze wiedzą, jakich słów użyć w takich chwilach. I momentami jest to wręcz przerażające.
- Byłeś dziewicą? - zachichotała ukrywając twarz w fałdach ciepłego koca.
- Tak wielką jak ty prawiczkiem.
Prychnęła udając obrażoną.
- Grabisz sobie - sarknęła ironizując.
- Tak?
- Tak.
Rodríguez położył dłoń w talii dziewczyny przyciągając ją bliżej. Pragnął wypełnić każdą dzielącą ich przestrzeń, mieć ją tylko i wyłącznie dla siebie. Przynajmniej tej nocy.
- Przesadzasz kochanie - szepnął wprost do jej ucha wywołując tym samym falę niezwykle przyjemnych dreszczy, gdzieniegdzie wzbudzających stado motyli do lotu.
- Powtórz - mruknęła zadowolona.
- Przesadzasz - powiedział opierając swoje czoło o jej.
- Nie to - zaśmiała się.
Pokiwał głową ze zrozumieniem odwzajemniając gest Hiszpanki.
- Kocham Cię Evelis - wyznał czując niesamowitą ulgę. Nareszcie zebrał się na odwagę, chociaż nie kosztowało go to wcale tak wiele.
- Też Cię kocham - odpowiedziała nie mogąc powstrzymać łez wzruszenia.
Napawali się tymi jakże ważnymi słowami jeszcze przez długi, długi czas. Tej nocy oboje zakosztowali szczęścia, które miało rozlecieć się wraz ze wschodzącym słońcem.
_______________
Taki przesłodzony ten rozdział, nie sądzicie? Ale o dziwo mi się podoba, chociaż coś mi w niektórych momentach nie gra :)) Jednak czekam na komentarze kochani i życzę miłego tygodnia! ;*
Jese strzelił bramkę nanana ♥♥♥