Jeden z ważniejszych dni dla każdego prawdziwego chrześcijanina. Dwudziesty-czwarty grudnia, Wigilia Bożego Narodzenia. Czas, w którym ludzie spotykają się po nieobecnościach przy jednym stole. Na chwilę godzą znielubione strony, by sprawić przyjemność rodzicom, dziadkom.
Młoda Andaluzyjka ostatni raz przejrzała się w lustrze wygładzając przód niezbyt długiej sukienki. Uśmiech od rana nie schodził z jej twarzy. Obudziła się z postanowieniem będącym pewnego rodzaju światełkiem w niesamowicie ciemnym tunelu. Miała zamiar go ignorować. Jego i odradzające się uczucie. To chyba najlepsze rozwiązanie. Skoro nie może być z ukochaną osobą, dołoży wszelkich starań, żeby to nie on występował w tej roli. Naiwne założenie, nieprawdaż?
Zeszła po schodach podskakując radośnie. Słyszała jęki zdesperowanego Ramosa proszącego Pilar o zawiązanie krawata i momentalnie się zaśmiała. Zawsze niepozorny, właśnie kogoś takiego jej brakowało. Osoby zmiennej, potrafiącej pomóc w najgorszej chwili, wiedzącej, co powiedzieć. Sergio ciągle był blisko. Towarzyszył siostrze każdego dnia, wspierał i przytulał gdy tego potrzebowała. Od dziecka mogła na niego liczyć.
Rozmyślanie nie należało do atutów. Zawsze traciła kontrolę nad wykonywanymi ruchami. Tym razem również nie przyniosło szczęścia, bowiem wpadła w tak doskonale znane ramiona. Potknęła się stawiając kolejny krok. Już wyobrażała sobie huk po upadku, ból przeszywające niektóre partie ciała. Nic takiego nie miało miejsca, stało się coś o wiele gorszego. Przynajmniej dla niej. Czuła męskie dłonie obejmujące jej talię, intensywne perfumy i ciepło ciała. Doskonale znała ten dotyk, nie potrzebowała większej analizy. Serce automatycznie przyspieszyło, na policzkach wykwitły czerwone rumieńce. Kompletnie nad tym nie panowała. Jakby automatycznie pod wpływem dotyku Jesé gorąc zalewał nawet najmniejsze partie jej duszy. Czegoś równie wspaniałego nigdy nie doświadczała w towarzystwie Javiera.
Odważyła się unieść powieki dopiero po kilku minutach. Gdyby miała to zrobić szybciej, pewnie w geście panicznego zdenerwowania czym prędzej uciekłaby do swojego pokoju. Musiała zdać sobie sprawę z beznadziejności własnego planu. Bo byłemu chłopakowi w czarnym niczym smoła garniturze naprawdę nie dało się oprzeć.
Rodríguez patrząc w oczy blondynki zapomniał o całym otaczającym go świecie. Dosłownie. Po głowie nie chodziło mu polecenie Paqui o przyniesienie ze spiżarni wina czy prośba Miriam dotycząca Danieli. Liczyły się jedynie zielone tęczówki dziewczyny szczęśliwie znajdującej się w jego ramionach. Działały niczym ogromny magnes, przyciągały nie tylko siłą, ale i urokiem. Czuł pot spływający po plecach, doskonale wiedział, że wszystkie włoski na jego ciele stanęły dęba. To chyba normalne, prawda? Po tak długim okresie ignorowania siebie nawzajem.
- Przepraszam - szepnęła Ramos stając prosto. Nie chciała się od niego odsuwać. Mogłaby spędzić w tych objęciach resztę ziemskiego życia. Jednak pamiętliwość dawała o sobie znać w najmniej odpowiednich chwilach. Zranił ją.
- Uważaj - mruknął speszony czując krew buzującą w żyłach.
- Jasne, dzięki.
- Okej.
- Okej - odparła wymijając go. Potrząsnęła głową zirytowana beznadziejnością tej rozmowy. Mogła być gorsza? Nie, to raczej niemożliwe.
Napastnik Królewskich stał chwilę w osłupieniu, po czym poszedł w ślady Evelis. Wszedł do salonu mocno rozkojarzony. Ukradkiem spoglądając na siostrę stopera przytulił do siebie własną córkę niezaprzeczalnie domagającą się okazywania przez niego ojcowskiej miłości. Mógłby powiedzieć, że zazdrościł juniorowi. Hiszpanka wzięła go na ręce i złożyła na główce dziecka delikatny pocałunek. W sumie nie skłamałby. Naprawdę chciał być w tej chwili na miejscu niemowlaka. Głupie, ale niezwykle prawdziwe. Ledwo powstrzymał ironiczny śmiech usilnie próbujący wyjść na światło dzienne. Przecież będąc siedmiomiesięcznym chłopcem nie mógłby zrobić z nią... paru niechlujnych rzeczy, o których tak bezczelnie myślał w towarzystwie wszystkich członków rodziny. Zarumienił się. Szybko zajął swoje miejsce przy stole, by ukryć czerwień rozlewającą się na jego policzkach. Nienawidził tego stanu.
- Kochanie? - w tle dało się słyszeć lekko zachrypnięty głos Javiera. Wyciągnął dłoń w kierunku swojej narzeczonej. Blondynka przytulając dziecko do piersi z uśmiechem ujęła ją cienkimi palcami. Razem usiedli na krzesłach prowadząc rozczulającą rozmowę na temat niemowlaków. Wiedzieli, czym to grozi, ale temat przyszedł sam i z niewiadomych powodów nie mógł odejść.
- Jeśli chcesz, możemy się dzisiaj nieźle postarać - mruknął Meksykanin wprost do ucha Ramos. Ta jedynie spuściła wzrok opanowując napływające fale gorąca. I nie chodziło tu o podniecenie czy zawstydzenie. Źle było jej z myślą, że tak naprawdę nie może nosić pod sercem potomka siedzącego obok mężczyzny, nie pragnie już wspólnych chwil czy ślubu równie mocno jak kiedyś. Przez te trzy dni wszystko drastycznie się zmieniło. Ktoś inny władał jej sercem, miał nad nią seksualną władzę.
Rodríguez wsłuchiwał się w wypływające z ust siedzącej obok pary słowa z zaciśniętymi pięściami. Gdyby istniała jakakolwiek metoda ogłuchnięcia na dany okres czasu, wykorzystałby ją bez najmniejszego wahania. Całokształt tej sytuacji ranił go równie mocno co metalowe ostrza powoli wbijające się w skórę niewinnych ofiar. Tyle, że psychicznie. Wyobraźnia płatała mu figle, przywoływała wspomnienia sprzed sześciu lat dotyczące ich związku. Naiwnej młodzieńczej miłości trwającej do dzisiaj, będącej teraz prawdziwym, namiętnym uczuciem niemogącym dać spokoju żadnej ze stron. Są zwyczajnie zmęczeni, nieprzytomni, kajający się w bólu przez miłość niedającą szczęścia.
Zazdrościł mu. Cholernie zazdrościł mu możliwości trzymania jej za rękę, przytulania, całowania w każdej chwili, wedle własnych zachcianek. Wiedział, że to niezwykle nieprzyjemne uczucie jest cieniem miłości, którą ją obdarzał. A im większa miłość, tym bardziej rozległy cień. Przerażające, nieprawdaż? Niezwykle mocno bał się każdej napotkanej myśli na temat blondynki. Przecież równie dobrze mógł jej nigdy więcej nie zobaczyć. I właśnie to przysparzało tyle niechcianego bólu silniejszego niż jakikolwiek wywołany zerwaniem, tragedią czy zdradą. Chodziło o chwilę, gdy zakochujesz się w dziewczynie marzeń z wzajemnością. Kiedy wiesz, że jesteś dla niej kimś strasznie ważnym i do spełnienia wystarczy wykonać jeden pierdolony krok, wypowiedzieć kilka walonych słów. Ale nie dochodzi do tego, równie łatwa sytuacja zapewnienia sobie nieograniczonej radości mija niczym ulotny uśmiech na twarzy chorego. Idziesz w drugą stronę, ranisz ją chcąc ulżyć własnej duszy, poskromić cierpienie. Aż przychodzi czas, który właśnie przeżywał Jesé. Spotykasz ją po latach, dokładnie taką samą, jednak jakby piękniejszą. Przypominasz sobie uścisk jej dłoni, uśmiech wywołany Twoimi słowami, cholerne pocałunki skradane w najmniej odpowiednich chwilach. I pękasz. Jest z innym.
Myśl, że to Ty wszystko zepsułeś rani o wiele bardziej niż jakakolwiek tragedia związana z owym związkiem.
Powstrzymując łzy zawodnik Królewskich posadził córkę na krześle obok. Przełknął głośno ślinę, by udając nieporuszonego przystąpić do tradycyjnych modlitw tego dnia. Ukradkiem patrzył na Andaluzyjkę co jakiś czas wymieniającą zdania z członkami rodziny. Ani razu na niego nie spojrzała. Udawała kompletnie obojętną. A wychodziło jej to mistrzowsko! Nikt prócz Sergio nie zauważył napięcia panującego między tą dwójką. I postanowił wkroczyć do akcji. W pewnym sensie...
- Jesé, pamiętasz pierwsze święta u nas? - spytał z cwaniackim uśmiechem na twarzy grzebiąc widelcem w resztkach jedzenia.
Zdezorientowany napastnik zamrugał parę razy. Czuł się niczym osoba mocno uderzona patelnią w głowę. Upuścił sztućce na talerz automatycznie napinając wszystkie mięśnie. On miły? Coś niespotykanego! Gatunek wymarły!
- Jak mógłbym zapomnieć? - wydukał przygryzając policzek od środka. Zauważył, że Evelis zwróciła na niego swoje piękne, błękitne oczy, co jeszcze bardziej go zestresowało. - Było wspaniale.
Miriam zlukała siostrę przybierając tępy wyraz twarzy. Zmarszczka między jej brwiami przybrała na wielkości, co dla niektórych mogło wydawać się komiczne. W tej chwili nie śmieszyła nikogo.
- Oj Sergio, nie zadawaj głupich pytań - zaśmiała się Paqui dumna z otrzymanej pochwały. - Lepiej powiedz Danieli, co postanowiliśmy.
Mała poderwała się z miejsca ledwo utrzymując równowagę.
- Plezenty? - wydyszała z nadzieją godną człowieka idącego na stryczek.
- Prezenty - odparł Ramos z szerokim uśmiechem.
Dziewczynka doskoczyła do przystrojonego drzewka. Złapała pierwszą paczkę i spojrzała na duże, czarne literki.
- Wujek Lene!
Podała podarek radosnemu mężczyźnie. Podziękował jej całusem w policzek, po czym kazał wrócić do przerwanej czynności.
- Ciocia Evelis!
Blondynka przyjęła małą paczkę przytulając do siebie siostrzenicę. Od razu wiedziała, kto położył ją pod choinką. Charakter pisma Javiera poznałaby niemal wszędzie. Spojrzała na narzeczonego kręcąc głową. Szybko rozerwała papier ozdobny i z zaciekawieniem otworzyła czarne pudełko znajdujące się w środku. Przełknęła ślinę widząc piękny, złoty naszyjnik z idealnie wykończonym J jako przywieszką. Delikatnie dotknęła ją palcami ze łzami w oczach.
- Zawsze mówiłaś, że nie jesteś podpisana. Teraz tego powiedzieć nie możesz - szepnął Meksykanin obejmując ją w talii. - Odwróć.
Wykonała polecenie drżącymi palcami. Z tyłu widniał umiejętnie wygrawerowany, maleńki napis. "Juntos para siempre'. Słona woda spłynęła po jej policzkach. Cała się trzęsła, z wewnętrznego bólu. On nie może kochać jej tak mocno. Nie może!
- Podoba Ci się?
Potrząsnęła lekko głową udając wzruszenie.
- Niesamowita! - nic dłuższego nie chciało przejść jej przez gardło.
Najchętniej uciekłaby przed natarczywym spojrzeniem narzeczonego. Nie chciała ranić go swoją postawą, głupią miłością do byłego chłopaka, który nie tyle zdradził ją z siostrą, co zrobił jej dziecko. Coś w mniemaniu młodej Andaluzyjki o wiele gorszego.
Z pomocą przyszła mała Daniela. Nie mogąc sobie poradzić ze sporych rozmiarów paczką patrzyła na stół oczekując wsparcia. Z krzeseł momentalnie poderwały się dwie osoby. Piłkarz Realu Madryt ubrany w idealnie skrojony garnitur i śliczna Hiszpanka o dość nietypowym jak na tamte strony kolorze włosów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zderzenie, dreszcz namiętności przebiegający przez ciała każdej ze stron i paniczny krzyk Paqui.
- Stop! Nie ruszać się!
Evelis nerwowo patrzyła na mamę przełykając głośno ślinę. Chyba wiedziała, co się właśnie działo. I uwierzcie, gorzej już być nie mogło.
Spojrzała w górę z nadzieją, która jednak nic nie przyniosła. Zacisnęła powieki widząc sporych rozmiarów jemiołę wiszącą tuż nad ich głowami. Cholera! Że też musieli powiesić ją kilka kroków od stołu!
- No to czekamy moi drodzy - zawołała podekscytowana gospodyni z promiennym uśmiechem na twarzy.
_______________
Rozdział trochę krótszy, powstawał w bólach, ale mimo wszystko go lubię. Sama nie wiem czemu:)
Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednim postem, ale jakoś nie miałam weny. Przepraszam też, że rozdział pojawia się o tyle za późno. Stwierdziłam, że rezygnuję z pisania w aktualnościach dat dodania rozdziału, chyba że jestem jej w 99.9% pewna. Tak więc kiedy następny czas pokaże!
Czekam na komentarze i mam nadzieję, że podoba Wam się równie jak mi ;*
- Kochanie? - w tle dało się słyszeć lekko zachrypnięty głos Javiera. Wyciągnął dłoń w kierunku swojej narzeczonej. Blondynka przytulając dziecko do piersi z uśmiechem ujęła ją cienkimi palcami. Razem usiedli na krzesłach prowadząc rozczulającą rozmowę na temat niemowlaków. Wiedzieli, czym to grozi, ale temat przyszedł sam i z niewiadomych powodów nie mógł odejść.
- Jeśli chcesz, możemy się dzisiaj nieźle postarać - mruknął Meksykanin wprost do ucha Ramos. Ta jedynie spuściła wzrok opanowując napływające fale gorąca. I nie chodziło tu o podniecenie czy zawstydzenie. Źle było jej z myślą, że tak naprawdę nie może nosić pod sercem potomka siedzącego obok mężczyzny, nie pragnie już wspólnych chwil czy ślubu równie mocno jak kiedyś. Przez te trzy dni wszystko drastycznie się zmieniło. Ktoś inny władał jej sercem, miał nad nią seksualną władzę.
Rodríguez wsłuchiwał się w wypływające z ust siedzącej obok pary słowa z zaciśniętymi pięściami. Gdyby istniała jakakolwiek metoda ogłuchnięcia na dany okres czasu, wykorzystałby ją bez najmniejszego wahania. Całokształt tej sytuacji ranił go równie mocno co metalowe ostrza powoli wbijające się w skórę niewinnych ofiar. Tyle, że psychicznie. Wyobraźnia płatała mu figle, przywoływała wspomnienia sprzed sześciu lat dotyczące ich związku. Naiwnej młodzieńczej miłości trwającej do dzisiaj, będącej teraz prawdziwym, namiętnym uczuciem niemogącym dać spokoju żadnej ze stron. Są zwyczajnie zmęczeni, nieprzytomni, kajający się w bólu przez miłość niedającą szczęścia.
Zazdrościł mu. Cholernie zazdrościł mu możliwości trzymania jej za rękę, przytulania, całowania w każdej chwili, wedle własnych zachcianek. Wiedział, że to niezwykle nieprzyjemne uczucie jest cieniem miłości, którą ją obdarzał. A im większa miłość, tym bardziej rozległy cień. Przerażające, nieprawdaż? Niezwykle mocno bał się każdej napotkanej myśli na temat blondynki. Przecież równie dobrze mógł jej nigdy więcej nie zobaczyć. I właśnie to przysparzało tyle niechcianego bólu silniejszego niż jakikolwiek wywołany zerwaniem, tragedią czy zdradą. Chodziło o chwilę, gdy zakochujesz się w dziewczynie marzeń z wzajemnością. Kiedy wiesz, że jesteś dla niej kimś strasznie ważnym i do spełnienia wystarczy wykonać jeden pierdolony krok, wypowiedzieć kilka walonych słów. Ale nie dochodzi do tego, równie łatwa sytuacja zapewnienia sobie nieograniczonej radości mija niczym ulotny uśmiech na twarzy chorego. Idziesz w drugą stronę, ranisz ją chcąc ulżyć własnej duszy, poskromić cierpienie. Aż przychodzi czas, który właśnie przeżywał Jesé. Spotykasz ją po latach, dokładnie taką samą, jednak jakby piękniejszą. Przypominasz sobie uścisk jej dłoni, uśmiech wywołany Twoimi słowami, cholerne pocałunki skradane w najmniej odpowiednich chwilach. I pękasz. Jest z innym.
Myśl, że to Ty wszystko zepsułeś rani o wiele bardziej niż jakakolwiek tragedia związana z owym związkiem.
Powstrzymując łzy zawodnik Królewskich posadził córkę na krześle obok. Przełknął głośno ślinę, by udając nieporuszonego przystąpić do tradycyjnych modlitw tego dnia. Ukradkiem patrzył na Andaluzyjkę co jakiś czas wymieniającą zdania z członkami rodziny. Ani razu na niego nie spojrzała. Udawała kompletnie obojętną. A wychodziło jej to mistrzowsko! Nikt prócz Sergio nie zauważył napięcia panującego między tą dwójką. I postanowił wkroczyć do akcji. W pewnym sensie...
- Jesé, pamiętasz pierwsze święta u nas? - spytał z cwaniackim uśmiechem na twarzy grzebiąc widelcem w resztkach jedzenia.
Zdezorientowany napastnik zamrugał parę razy. Czuł się niczym osoba mocno uderzona patelnią w głowę. Upuścił sztućce na talerz automatycznie napinając wszystkie mięśnie. On miły? Coś niespotykanego! Gatunek wymarły!
- Jak mógłbym zapomnieć? - wydukał przygryzając policzek od środka. Zauważył, że Evelis zwróciła na niego swoje piękne, błękitne oczy, co jeszcze bardziej go zestresowało. - Było wspaniale.
Miriam zlukała siostrę przybierając tępy wyraz twarzy. Zmarszczka między jej brwiami przybrała na wielkości, co dla niektórych mogło wydawać się komiczne. W tej chwili nie śmieszyła nikogo.
- Oj Sergio, nie zadawaj głupich pytań - zaśmiała się Paqui dumna z otrzymanej pochwały. - Lepiej powiedz Danieli, co postanowiliśmy.
Mała poderwała się z miejsca ledwo utrzymując równowagę.
- Plezenty? - wydyszała z nadzieją godną człowieka idącego na stryczek.
- Prezenty - odparł Ramos z szerokim uśmiechem.
Dziewczynka doskoczyła do przystrojonego drzewka. Złapała pierwszą paczkę i spojrzała na duże, czarne literki.
- Wujek Lene!
Podała podarek radosnemu mężczyźnie. Podziękował jej całusem w policzek, po czym kazał wrócić do przerwanej czynności.
- Ciocia Evelis!
Blondynka przyjęła małą paczkę przytulając do siebie siostrzenicę. Od razu wiedziała, kto położył ją pod choinką. Charakter pisma Javiera poznałaby niemal wszędzie. Spojrzała na narzeczonego kręcąc głową. Szybko rozerwała papier ozdobny i z zaciekawieniem otworzyła czarne pudełko znajdujące się w środku. Przełknęła ślinę widząc piękny, złoty naszyjnik z idealnie wykończonym J jako przywieszką. Delikatnie dotknęła ją palcami ze łzami w oczach.
- Zawsze mówiłaś, że nie jesteś podpisana. Teraz tego powiedzieć nie możesz - szepnął Meksykanin obejmując ją w talii. - Odwróć.
Wykonała polecenie drżącymi palcami. Z tyłu widniał umiejętnie wygrawerowany, maleńki napis. "Juntos para siempre'. Słona woda spłynęła po jej policzkach. Cała się trzęsła, z wewnętrznego bólu. On nie może kochać jej tak mocno. Nie może!
- Podoba Ci się?
Potrząsnęła lekko głową udając wzruszenie.
- Niesamowita! - nic dłuższego nie chciało przejść jej przez gardło.
Najchętniej uciekłaby przed natarczywym spojrzeniem narzeczonego. Nie chciała ranić go swoją postawą, głupią miłością do byłego chłopaka, który nie tyle zdradził ją z siostrą, co zrobił jej dziecko. Coś w mniemaniu młodej Andaluzyjki o wiele gorszego.
Z pomocą przyszła mała Daniela. Nie mogąc sobie poradzić ze sporych rozmiarów paczką patrzyła na stół oczekując wsparcia. Z krzeseł momentalnie poderwały się dwie osoby. Piłkarz Realu Madryt ubrany w idealnie skrojony garnitur i śliczna Hiszpanka o dość nietypowym jak na tamte strony kolorze włosów. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zderzenie, dreszcz namiętności przebiegający przez ciała każdej ze stron i paniczny krzyk Paqui.
- Stop! Nie ruszać się!
Evelis nerwowo patrzyła na mamę przełykając głośno ślinę. Chyba wiedziała, co się właśnie działo. I uwierzcie, gorzej już być nie mogło.
Spojrzała w górę z nadzieją, która jednak nic nie przyniosła. Zacisnęła powieki widząc sporych rozmiarów jemiołę wiszącą tuż nad ich głowami. Cholera! Że też musieli powiesić ją kilka kroków od stołu!
- No to czekamy moi drodzy - zawołała podekscytowana gospodyni z promiennym uśmiechem na twarzy.
_______________
Rozdział trochę krótszy, powstawał w bólach, ale mimo wszystko go lubię. Sama nie wiem czemu:)
Przepraszam, że nie odpowiedziałam na Wasze komentarze pod poprzednim postem, ale jakoś nie miałam weny. Przepraszam też, że rozdział pojawia się o tyle za późno. Stwierdziłam, że rezygnuję z pisania w aktualnościach dat dodania rozdziału, chyba że jestem jej w 99.9% pewna. Tak więc kiedy następny czas pokaże!
Czekam na komentarze i mam nadzieję, że podoba Wam się równie jak mi ;*